sobota, 7 stycznia 2017

Tajemnica Domu Helclów - Maryla Szymiczkowa, czyli zagadka taka sobie, ale ten Kraków!


Zachwycałem się w podsumowaniach roku Rozdartą zasłoną, w recenzji wściekałem się, że przegapiłem tom pierwszy, a dziś, po nadrobieniu zaległości, stwierdzam, iż może zaczynanie od tomu drugiego (zdecydowanie dla mnie lepszego), było dobrym pomysłem. Ewidentnie "Tajemnica Domu Helclów" mi się dużo bardziej dłużyła, nie było tyle emocji i takiej ciekawości jak przy zagadce śmierci służącej. Plusem na pewno jest to, że tu po raz pierwszy poznajemy profesorową Szczupaczyńską, możemy przyjrzeć się jej funkcjonowaniu w domu, w towarzystwie, widzimy jak wciąga ją prowadzenie śledztwa na własną rękę. W "Rozdartej zasłonie" zachowuje się już prawie jak rasowy detektyw, tu stawia dopiero pierwsze kroki, ma mnóstwo przypuszczeń, które niewiele mają wspólnego z prawdą, cała sprawa wygląda więc tak jak strzelanie amatora do tarczy: raz na jakiś czas uda się trafić bliżej 10.
Maryla Szymiczkowa (a raczej Dehnel i Tarczyński, którzy ją wymyślili) sporo miejsca poświęca zarysowaniu tła społeczno-historycznego i to chyba stanowi największy plus tej powieści. Te wszystkie konwenanse, starania o to, by moja zbiórka charytatywna była bardziej głośna, ploteczki, a jednocześnie dbałość o pozory. Można być bez grosza, a udawać postać z najwyższych sfer, tu tytuł bez majątku już stawia cię w zupełnie innym świetle. "Tajemnica Domu Helclów" to nie tylko tajemnicze zniknięcia jego pesjonariuszy, ale tam aż kotłuje się od wewnętrznych intryg i niezbyt zdrowych relacji. Nawet prowadzące zakład siostry zakonne mają swoje sekrety i sprawy, których nie chcą ujawniać.

  
Fajnie się to czyta, nie powiem, ale jednak nie było to tak porywające jak część druga. Może zabrakło mi trochę jakiego jednego tematu przewodniego (jak w "Rozdartej zasłonie" sytuacja kobiet). Profesorowa dopiero odkrywa swoje powołanie, tego detektywistycznego "nosa" i rzuca się w dochodzenie wszelkimi swoimi siłami, jednocześnie cały czas kryjąc się przed mężem ze swoją aktywnością. Dotąd jedyną sferą, w której mogła wyjść trochę poza obowiązki domowe, to była sfera towarzyska, w której każda z pań chciałaby zająć jak najwyższe miejsce. Tam jednak Szczupaczyńska nie mogła w pełni wykorzystać swojego intelektu, pasji, jaką w sobie nosi. 
Wspaniale udało się odmalować atmosferę XIX wiecznego Krakowa, tą mieszaninę mieszczańskich kompleksów i jednocześnie aspiracji, pełnej hipokryzji okazywanej wyższości. I choćby za to duże brawa, natomiast wątek kryminalny mnie trochę rozczarował. Na szczęście w drugim tomie i o ten aspekt zadbano.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz