sobota, 11 lipca 2015

Zakładnik, czyli intratny kurs

Oj ciężko po powrocie ogarnąć się z pisaniem. Ale konkurs ogłoszony (sprawdzajcie zakładkę z konkursami), pora więc na próbę wprowadzenia odrobiny ładu w chaos szkiców o filmach, książkach. Żal byłoby to porzucać gdy tyle się już notek za sobą pozostawiło. Jak to podsumowała córka: Ty przecież to lubisz, czemu chcesz to zostawić?
Jedziemy więc z porządkami. Notki będą systematycznie dopisywane do listy obejrzanych, przeczytanych, ostatnie skrótowce uzupełnione, a może i chęć do pisania o rzeczach świeżych powróci. Znowu pewnie będzie najwięcej filmów - nawet na wyjeździe trochę się udało ich obejrzeć, bo przyjaciel jest maniakiem dużego ekranu (czyli tv nie ma, ale kino domowe jak najbardziej).
I to właśnie on pokazał mi film Michaela Manna, który jakoś mi umknął. A przecież po Gorączce, którą uwielbiam i Informatorze już powinienem wiedzieć, że to spec od dobrej sensacji i thrillerów. Dobrej nie tylko jeżeli chodzi o akcję, ale i jakąś ciekawą rozgrywkę psychologiczną, niegłupie postacie. Zakładnik może nie powala na kolana, ale naprawdę miło się go ogląda.


Podobać się może już sam przewrotny pomysł: zły charakter wcale nie jest jednoznacznie zły, ma przecież jakieś odruchy serca i jeżeli nie musi (taka jego praca), to nie strzela. A na pewno nie robi tego na oślep. W końcu to zawodowiec. 
Zupełnie przypadkowo w noc, w trakcie której ma wykonać swoje zadanie los postawi na jego szlaku taksówkarza (całkiem ciekawy Jamie Foxx), który zrobi na nim wrażenie swoim profesjonalizmem. Nie przewidział jednak tego, że trochę ciamajdowaty typ marzyciela, w którymś momencie przestanie reagować na groźby i będzie próbował pokrzyżować wykonanie zlecenia. 
Fajna jest tu nie tylko akcja i rosnące napięcie, ale właśnie te nakreślone różnice między nimi. Dla zawodowego mordercy liczą się pieniądze, jego "dobre imię", wszystko jest podporządkowane jego cynicznym celom, a dla taksówkarza wydaje się, że jest kompletnie odwrotnie - ma marzenia, ale nic nie robi by je realizować, zbyt wiele poświęca innym, zapominając o sobie... Chcąc nie chcąc, postawiony pod ścianą, będzie musiał trochę zawalczyć o to co ważne dla niego, a nie tylko dla innych.
Zapomniał bym o najważniejszym. Zawodowego killera gra... Tom Cruise. Zrobiony na szpakowatego i pewnego siebie draba wypada całkiem nieźle. Nawet wysokich obcasów nie widać na ekranie :)
Szkoda tylko, że koniec trochę mało realistyczny. 

3 komentarze:

  1. Fakt, Cruise w roli schwarzcharakteru spisał się naprawdę dobrze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. przynajmniej nie jest tak żałosny jak w kolejnych częściach MI, bo tam już przekroczyli granicę śmieszności...

      Usuń
    2. Fakt, to porażka ale jak to zwykle bywa też ma swoich amatorów.

      Usuń