sobota, 28 marca 2015

Zielona wyspa - Igor Ostachowicz, czyli to miała być chwila wytchnienia w samotności

Jeszcze trzy dni macie okazję wybrać coś sobie z pakietu z trzema książkami, a ja już powoli myślę nad tytułami, które Wam ofiaruję w kwietniu. I mogę zdradzić już jeden z nich. Będzie ktoś chętny na "Zieloną wyspę"? Co prawda mam wersję do recenzji, więc nawet bez oryginalnej okładki, ale w sumie dla moli książkowych liczy się treść, a nie oprawa, nie?



Nie znam "Nocy żywych Żydów" (poprzednia książka Ostachowicza pisana jeszcze za czasów gdy był doradcą Tuska), jakoś mnie hałas wokół tego tytułu nie skusił, ale może jeszcze będzie okazja by dać mu szansę. "Zielona wyspa" prawdę mówiąc nie do końca mnie przekonuje, może po prostu to kwestia pokoleniowa - tu już nawet nie chodzi o język, ale konstrukcję bohaterów, sprawy jakimi oni żyją. To trochę tak jakbym miał zaakceptować sposób patrzenia na rzeczywistość rodem z jakiegoś celebrity show. Ja rozumiem, że są ludzie, którzy takimi rzeczami żyją, ale to nie znaczy, że ma mi się to podobać albo że będę to traktował jako normę. 

Przy poprzedniej powieści słyszało się sporo o podobieństwie do Tarantino i chyba coś w tym jest. To przenoszenie makabry, zbrodni, przemocy do popkultury stało się na tyle oczywiste, że w tej chwili nikt już nie wydziwia, choć dawniej było naturalne, że takie wygłupy to raczej kino klasy B, niskich lotów, dla fanatyków i ludzi o wyjątkowych upodobaniach. Teraz już nie dziwi nic. Nawet w powieściach.
 
I zawsze mam trochę z tym problem - na ile to wszystko co proponuje mi się właśnie w takim lekko absurdalnym, czarnym sosie, traktować serio. Pewnie autor bardzo by tego chciał, w końcu natrudził się nad tym by jakoś zbudować tych swoich bohaterów, ich świat; więc pytanie o "głębię" i sens w tym wszystkim pewnie bardzo by go ucieszyło. Cholera, a ja nie potrafię tego odnaleźć. Bo im dalej brnę w tę historię, tym bardziej widzę bezsens, groteskowe i impulsywne zachowania, irracjonalne decyzje, powtarzanie jakichś banałów, świat jakiegoś chorego umysłu, który brnie w swoje urojenia. 



W tym pięknym otoczeniu - wyspa, która miała być bezludnym rajem w wersji all inclusive, do tego by wypocząć, naładować akumulatory - okazuje się, że trudno się nim cieszyć. I problemem tak naprawdę nie jest fakt iż bohaterka odkrywa, że na wyspie jest ktoś jeszcze i strasznie ją to wkurza. Problemem nie jest też to, że wciąż chodzi nafaszerowana różnymi prochami, eksperymentuje i potem nie potrafi panować nad swoimi emocjami. Prawdziwym problemem jest to co się dzieje w jej głowie.

Łatwo jest spychać winę na wszystkich innych - za zdrady, za obojętność, za zbyt duże wymagania, za ograniczanie, za... Ale wyraźnie widać, że rozpamiętując to wszystko, przyglądając się jak przez lupę również temu co inni widzą jako jej wady, Magda (a może jej alter ego, czyli Sylwia) sunie przez życie kompletnie bez refleksji, biorąc je takim jakim jest, nie myśląc o konsekwencjach, a gdy tylko coś psuje jej nastrój, ma już wypracowane sposoby na to by sobie go poprawiać. 



Cały czas coś wisi w powietrzu, jakiś niepokój, ale trudno tę powieść traktować jako thriller mimo, że mamy dwójkę osób na opustoszałej wyspie i zastanawiamy się, które z nich może być bardziej nieprzewidywalne i groźne dla drugiego. To raczej powieść psychologiczna, gra z widzem, pełna różnych cytatów i odniesień np. do filmów, pełna prochów i szaleństwa. Każde z tej dwójki, choć miało swoją szansę na szczęśliwe życie, wydaje się, iż ją zmarnowało, nie mogło się w tej rzeczywistości odnaleźć. Na dłuższą metę nie potrafią grać w tę grę zwaną relacjami międzyludzkimi, wymagającą zakładania masek, duszenia w sobie emocji lub udawania ich istnienia. Pełni wściekłości, rozgoryczenia, zagłuszanego bólu i samotności, są niczym bomba z podpalonym lontem, zdolni do wszystkiego. Czy jest sposób na to by to szaleństwo przerwać? Czy towarzystwo kogoś równie pokręconego cokolwiek zmienia?

Szkoda tylko, że im bliżej ich poznajemy tym mniej prawdziwi nam się bohaterowie wydają. To już nie jest kwestia tego, że ich nie da się polubić, ale przestają oni budzić jakiekolwiek emocje. I pozostaje tylko przedłużana w nieskończoność groteska, banał i ocieranie się o siebie na małej przestrzeni.

Mimo ostrego języka, nawet specjalnie nie szokuje. Ale chyba to nie jest powieść dla każdego.  

7 komentarzy:

  1. Ale pędzisz!Nie nadążam za Tobą;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. why? że niby jedna notka dziennie to dużo? Kiedyś też mi się tak wydawało, ale teraz już jakoś wszedłem w ten rytm i nawet czasem wydaje mi się, że ten pomysł trzyma mnie przy blogu. Gdybym sobie nie narzucił takich ram, pewnie już dawno nastąpiło by "zmęczenie materiału" :)

      Usuń
  2. Może masz rację.Jak sobie człowiek czegoś nie narzuci z góry to potem taki rozlazły się robi i zapomina,że nie zaglądał np.na swojego bloga 2 miesiące:) A tam kurz i pajęczyny:P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. niektórzy może potrafią inaczej, ale ja niestety nie. Muszę mieć coś takiego do mobilizacji, inaczej wyłazi ze mnie lenistwo, zwątpienie...

      Usuń
  3. Początek opisu mi się spodobał, ten fragment o psychologi, ale jak dla mnie, to chyba zbyt dramatyczna, wręcz teatralna opowieść.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dramatyczne? No chyba trochę, choć bardziej pokręcone, szalone. Teatralne? Raczej nie. Powiedziałbym że właśnie bliżej reality show, gdzie łapiesz się za głowę, bo wydaje ci się, że to bez scenariusza, na żywo, nieprzewidywalne, a to po prostu ktoś sobie z góry zaplanował taki scenariusz i przewidział Twoje emocje

      Usuń