czwartek, 8 maja 2014

Tajny raport Millingtona - Martin ZeLenay, czyli a bomba tyka

Lubię czasem w ramach rozrywki sięgnąć po coś bardzo lekkiego, rozrywkowego do czytania - bywa więc, że na raz czytam i cztery książki. Ta okazała się całkiem fajnym przerywnikiem między czymś trudniejszym. Dwa dni w pociągach i autobusach i już :) Co prawda jako wychowany na takich autorach McLean, Follett, Forsyth jestem dość wybrednym czytelnikiem, ale cóż - nie będę tym razem specjalnie marudził.
Kiedyś głównym tematem była zimna wojna i gra wywiadów, obecnie (nie tylko w Stanach) thrillery sensacyjne czy polityczne walą głównie w bęben walki z terroryzmem. Cóż - najlepiej sprzedaje się to co jakoś wyrosło na naszych lękach. Każda książka przecież tekstem z okładki krzyczy do nas: to mogło wydarzyć się naprawdę! Mogę więc pobawić się w proroka i zapowiedzieć wkrótce wysyp nowych tytułów, które poświęcone będą świeżo obudzonym apetytom mocarstwowym Rosji.
 
Kto może nam zaproponować najciekawsze smaczki dotyczące pracy służb specjalnych jak nie byli agenci (albo obecni ale poukrywani za pseudonimami). Z takimi powieściami jest niestety często pewien kłopot: to co autorowi wydaje się oczywiste, układające się w logiczną całość, ciekawe albo zabawne, wcale nie musi takie być dla czytelnika. Tak i tu mam trochę uwag - wielość wątków i postaci, które nie zawsze są czytelne, wspominanie wydarzeń, które raczej niewiele wprowadzają do samej akcji książki, no i dialogi albo dowcipy, które są naprawdę mało śmieszne.
Te drobiazgi może trochę psują nam przyjemność, ale bynajmniej nie odbierają nam jej całkowicie. To wciąż niezłe czytadło, bo to co najważniejsze w tego typu pozycjach to dla mnie ciekawe zarysowanie zagrożenia. Jak pokazać dobrze zaplanowaną operację terrorystyczną, jak przestępcy zacierają ślady, omijają różne pułapki pozastawiane przez służby na całym świecie? Czy jesteśmy w stanie uwierzyć w możliwość zaistnienia takiego zagrożenia? Przecież system ochronny nie jest w 100% szczelny, nie da się przewidzieć wszystkiego. Skoro i po jednej i po drugiej stronie są ludzie, którzy mogą popełniać błędy, kluczem do zwycięstwa jest więc przede wszystkim unikanie ich u siebie, a poszukiwanie ich u przeciwnika. I to w powieści ZeLenaya mi się podobało. Plan idealny raczej nie istnieje - zawsze muszą być rozwiązania alternatywne, a rozgrywka polega na przewidywaniu ruchów przeciwnika. 
Mamy i broń nuklearną, groźbę zamachu, pościgi, podsłuchy i wyścig z czasem, ale tu agenci częściej niż broni używają mózgu. Niby bez wielkich zaskoczeń, czy zwrotów akcji, ale napięcie cały czas jest budowane. Po prostu rasowy thriller sensacyjny z wątkami politycznymi. A kolejnym plusem (dla nas to miły choć oczywisty akcent, ale warto docenić walory edukacyjne w innych krajach) są nawiązania do polskiej historii - w końcu autor ma polskie korzenie.
PS I wcale nie zdradzę Wam czy wróg nr 1 zostanie złapany. 
PS 2 Podobno to dopiero pierwszy tom i będzie ciąg dalszy z tymi samymi bohaterami!

2 komentarze:

  1. Ja jestem tej książki ciekawa. Jak się dobrze czyta to można ją łyknąć dla relaksu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. tym mnie bardzo zaciekawiłes :)

    OdpowiedzUsuń