wtorek, 20 maja 2014

Dziewczyna na moście, czyli w pogoni za szczęściem

Po raz kolejny robię zmianę planów i piszę około północy notkę troszkę archiwalną, czyli na temat czegoś widzianego kilka tygodni temu. Ale tym razem na szczęście powodem nie jest jest jedynie zaganianie i brak czasu. Po prostu po pracy pojechałem jeszcze do Muzeum Powstania na spotkanie promocyjne książki-albumu "Rozpoznani". Niesamowity czas - ale zanim wróciłem do domu minęła godzina 22. W domu czekała przesyłka od Agory właśnie z tą pozycją do recenzji, więc kolejną godzinę spędziłem na przeglądaniu... Wciąż w pamięci na świeżo mam film, a ta książka i to spotkanie stanowią niesamowite uzupełnienie, rozwinięcie...
Napiszę o tym jeszcze.
A dziś jak wspominałem - coś ze szkiców notek porobionych już jakiś czas temu. Film, który ma w sobie jakiś dziwny nastrój, urok, choć nie każdemu to będzie pasowało. W czasach gdy nawet dawne filmy czarno-białe się koloryzuje, decyzja by kręcić właśnie w takiej technice i to historię dziejącą się współcześnie, już może zaciekawić.
 

Adela - nimfomanka, szukająca nawet poprzez przygodne kontakty jakiejś bliskości, postanawia ze sobą skończyć skacząc z mostu. Powstrzymuje ją przed tym Gabor - występujący w cyrku artysta specjalizujący się w rzucaniu nożami. Skoro jest ci wszystko jedno czy umrzesz, czy będziesz żyć - będziesz świetnie nadawać się na moją asystentkę - mówi. I zabiera ją w podróż.
Dziwna to relacja, pełna przyciągania i fascynacji, ale sami nie wierzą w to, że im się może udać, że to drugie może pokochać naprawdę. On nagle nabiera wiatru w żagle, znalazł muzę, natchnienie i kogoś kto przynosi mu szczęście. Ona, która uważała się dotąd za pechowca, cieszy się nagłym uśmiechem losu, wciąż jednak poszukuje, pragnąć prawdziwej miłości i bliskości, której Gabor jej nie okazuje. Chcieliby, lecz boją się...
Uczucia wszystko komplikują. A może tylko tak im się wydaje, bo nie potrafią ich nazwać i okazać?

Leconte stworzył coś na pewno nie szablonowego, bo przecież nie da się zestawić tego z komediami romantycznymi i romansami. Na plus również muzyka idealnie wpasowująca się w klimat filmu. Daniel Auteuil bardzo dobry i nawet partnerująca mu Vanessa Paradis wydaje się idealnie tu pasować.  

11 komentarzy:

  1. Sto lat temu widziałam ten film :) To jeden z moich ulubionych, ale to między innymi dlatego, że lubię Daniela Auteuila i z przyjemnością oglądam wszystkie filmy, w których gra. A do tego muzyka. Zaznaczam, że filmów o miłości raczej unikam, ale tu skusił mnie D.A. i nie żałowałam. Może dlatego, że tak jak piszesz, to nie jest klasyczny i typowy film o miłości. Pamiętam, że kino było prawie puste, bo akurat był środek dnia, a ja zrobiłam sobie wolne od zajęć na uczelni. Niesamowity klimat, ładne zdjęcia i Marianne Faithful w tle. Kiedy śpiewa tym swoim zachrypniętym głosem, podczas sceny z nożami, ciarki przechodzą po plecach :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak mi teraz ten Daniel Auteuil chodzi po głowie, że pewnie skończy się na ponownym obejrzeniu "36". To zupełnie inna bajka ale Daniel jak zawsze w formie, a film świetnie się ogląda. (Moim skromnym zdaniem, rzecz jasna) :)
    http://www.filmweb.pl/36

    OdpowiedzUsuń
  3. To stary film, łatwy do upolowania. Dawali go już nawet z gazetami :)

    OdpowiedzUsuń
  4. No masz! Zamyśliłam sie nad tym kinem francuskim i od razu przyszedł mi do głowy kolejny film, który bardzo mi się podobał (i to pomimo faktu, że Daniela A. tam nie ma!). "Gusta i guściki". Żadne wielkie kino. Spokojny, fajnie i dobrze zrobiony film. Z kilkoma celnymi uwagami na tematy takie i owakie :) (że się lakonicznie wyrażę).
    http://www.filmweb.pl/film/Gusta+i+gu%C5%9Bciki-2000-32352

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a to już kiedyś widziałem, muszę sobie odświeżyć bo było sympatyczne

      Usuń
  5. Jest inny film, tej samej reżyserki z niemal tą samą obsadą, "Popatrz na mnie". Może nieco słabszy niż "Gusta i guściki' ale warto obejrzeć :) Warto, choćby dla wysłuchania pięknej wersji madrygału Monteverdiego "Lamento della ninfa" :) (przyznaję się, to mój ulubiony madrygał Monteverdiego).
    Tutaj chyba muszę przystopować, bo łańcuch skojarzeń już mi się włączył i zaraz zacznę opowiadać o pięknej muzyce Michaela Nymana do filmów P. Greenawaya :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dawno po jego filmy ni sięgałem... A może tak potem o muzyce Yanna Tiersena?

      Usuń
  6. Ale tutaj za dużo nie powiem, bo znam Y.T. właściwie tylko z "Amelii" i tylko jak przez mgłę pamiętam jego muzykę z "Goodbye Lenin". Za to Nymana... ile to godzin się z nim spędziło. W pociągu, w domu, nad Bałtykiem, tu i ówdzie :) Przed studiami, na studiach, po studiach... Dwa tygodnie temu znów spędziłam wieczór słuchając całej ścieżki dźwiękowej z "Kontraktu rysownika" (szczególnie "The Garden Is Becoming A Robe Room" i "Chasing sheep..."), a wcześniej znów (po raz n-ty) z "Fortepianu" :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Stary, ale jary. Widziałam ten film 2 razy. Mam go nawet na płycie. Pozycja godna polecenia.

    OdpowiedzUsuń