piątek, 11 października 2013

Mariola, moje krople..., czyli niczym u Olgi Lipińskiej

Między kilkoma poważniejszymi rzeczami udało się łyknąć coś lżejszego (ostatnio tak mam, że czytam kilka rzeczy naraz w zależności od nastroju). Dziś więc o książce, która wchodzi w skład pakietu do rozdania (zakładka konkursy), tylko z góry uprzedzam tych, którzy spodziewają się czegoś w stylu Cukierni, że to coś zupełnie innego. Tam powieść z historią w tle, rozbudowana saga wielu pokoleń, dramat, miłość, a tu... kabaret. 
Aha zanim przejdę do notki - zajrzyjcie jeszcze tu - komiks Łauma. Dopisane wczoraj i niech nie zginie wśród 1015 innych wpisów. A propos 1000 - losowanie pakietu niespodzianki już niedługo - ktoś ma ochotę jeszcze się załapać? Niech zajrzy na notkę z 27 września.
 
Co mogę powiedzieć o „Mariola, moje krople...”? Gdyby to miały być 3 słowa to napisałbym: zabawne, lekkie, przerysowane. I przypominało mi zwariowanym klimatem komedii pomyłek kabaret Olgi Lipińskiej. Tu też mamy przygotowania do przedstawienia - cała akcja dzieje się w małym teatrze na prowincji. Ważne jest jednak nie tylko gdzie, ale kiedy.


Bowiem pomysł na tę zwariowaną powieść polegał nie tylko na pokazaniu małego światka pracowników teatru, gdzie więcej czasu spędza się na pogaduchach niż na próbach, bo wycieczki z okolicy i tak bilety wykupią i będą klaskać. Dodatkowego kolorytu dodaje fakt, że cała akcja osadzona jest w końcówce 1981 roku, w atmosferze pełnej napięcia, lęku, nadziei, pustych półek i kombinowania. Solidarność zakładowa, dyrektor, który gra na dwie strony (i partia i kościół muszą być zadowolone) i romansuje pod okiem trzeciej żony z sekretarką, bufet, który robi coś z niczego, młody reżyser z Warszawy, który przerażony jest nie tylko warunkami pracy, ale i zalotami dużej części personelu, krawiec weteran i wiele innych barwnych postaci... Wystarczy puścić taką maszynę w ruch i sama się kręci. Najnowsza przygotowywana premiera idzie do kosza, bo dla przyjeżdżającej za miesiąc delegacji towarzyszy z ZSRR trzeba przygotować coś zupełnie innego. Z naszą ułańską fantazją da się przygotować dwie premiery w miesiąc? A czemu nie. Choćby po trupach, z ręką na temblaku, a czas na próby organizując między kolejnym pędzeniem samogonu w piwnicach teatru, a staniem w kolejkach, bo coś akurat rzucili...
A że to przerysowane, że chwilami absurdalne (np. cztery osoby schowane pod łóżkiem)? Co tam, w końcu to farsa, ważne że naprawdę miejscami zabawne (lubię np. scenę z napisem w teatrze). Komuna w krzywym zwierciadle jak u Barei. 
    
Ale ludzie mówią, że w sklepach nic nie ma?
Ludzie zawsze szukają dziury w całym. Jakby nic nie było, po co by stali w kolejkach?

Czytadło "na raz", ale całkiem przyjemne :) Więc jeżeli tylko ktoś chętny, to zapraszam do zakładki Konkursy.

7 komentarzy:

  1. Ja się uśmiałam na tej książce. Autorka przypomina mi trochę Chmielewską. Fakt, że to czytadło, ale zabawne, dobrze skonstruowane, dobrze się to czyta :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Teatr, rok 1981, dużo śmiechu... coś mi się wydaję, że z przyjemnością bym przeczytała tą książkę!

    OdpowiedzUsuń
  3. A co powiesz na porównanie do "Allo! Allo!"? ;) Ja ubawiłam się bardzo przy okazji słuchania audiobooka. Brakuje mi takich książek w polskiej literaturze.

    Swoją drogą - zapraszam również na moje spostrzeżenia na Czytelniczy.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. oj coś w tym jest. Allo Allo to podobne absurdy... Może i Mariola doczekają się ekranizacji. Tyle, że to krótkie, więc trzeba by scenariusz rozbudować

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eeee! "Skazani na Shawshank" Kinga to krótkie opowiadanie, z którego wyszedł prawie 2,5 godzinny film.
      Da się? ;)

      Usuń
    2. niby tak... Tu prawie same dialogi, więc przerobić to na scenariusz nie byłoby trudno.

      Usuń