czwartek, 22 sierpnia 2013

Cukiernia pod amorem. Zajezierscy - Małgorzata Gutowska-Adamczyk, czyli no i co ja na to poradzę...

No i tak. Tyle się słuchało na temat tego cyklu, zerkało na blogach na recenzje różnych znajomych blogerek, że jak trafiła się okazja na akcji wymiankowej w naszej bibliotece,to chwyciłem i mam. Mam, ale tylko na chwilę, bo po przeczytaniu przez moją mamę i osobiście, z braku miejsca na regałach (mimo remontu półek nie przybyło) puszczam książkę w świat - kto zainteresowany niech zerka tu.
Nie dziwcie się, że dorosły facet czyta coś "babskiego" - tak już mam od dzieciństwa, że unikałem stereotypowych podziałów na to co dla chłopców i "tylko dla dziewcząt" (czyli np. całkiem przyjemnie czytało mi się Anię z Zielonego Wzgórza). Oczywiście nie ukrywam, że czasem różne rzeczy mnie w powieściach pisanych przez kobiety i dla kobiet drażnią, śmieszą lub nudzą, ale co ja na to poradzę, że ciekawość i tak wygrywa. Sięgam, by zobaczyć co też takiego w tym "fenomenalnego". Kolejna książka tej autorki już święci triumfy w księgarniach, ale póki co zaczynam trylogię "cukiernianą". No tak - od razu trzeba uprzedzić, że to tom pierwszy i jak już się zacznie...

W grubym tomisku współczesność przeplata się z przeszłością, postaci tyle, że chwilami można się pogubić, akcji prawie za gorsz, ale za to emocji co nie miara. Miłość, zazdrość, zdrada, szczęśliwe i mniej szczęśliwe małżeństwa, tęsknoty, marzenia, żale, wspomnienia, oj co tylko sobie zechcecie wyobrazić z katalogu różnych odruchów pochodzących bardziej z serca niż z głowy, to tu znajdziecie. I to jest pewnie siła tej powieści. 
Fabuła to całkiem zgrabnie zarysowane wątki dotyczące różnych postaci połączonych koligacjami rodzinnymi, miejscem (Gutów) i czasami w jakich przyszło im żyć. Od zaborów i wieku XIX, aż po współczesność, ale więcej tu życia prywatnego niż historii. Pojawiają się jakieś rodzinne i prywatne tajemnice, sekrety i historie, wspomnienia przekazywane z pokolenia na pokolenie. To jak różnokolorowa włóczka, z której autorka wyplata jakiś wzór. To co przeżywają właściciele cukierni pod Amorem - młodziutka Iga, jej ojciec i babka, która po wylewie zmuszona jest teraz do bezczynności i wspomnień - nie łączy się w wyraźny sposób z wydarzeniami przeszłości. Możemy się domyślać jedynie, że pewnym elementem łączącym będzie pewien pierścień, który kiedyś należał do ich rodziny, a który ma bardzo długą historię. I to chyba jedyna rzecz, która mnie drażniła - zakończenie. Wszystko urywa się jakby to był serial, na który wystarczy poczekać tydzień, a nie książka, którą musisz zdobyć (podziwiam tych, którzy czekali chyba rok na wydanie kolejnego tomu). Żadnych wyjaśnień, połączeń wątków, choćby zakończenia luźnych nitek. 
Brak chronologii, w tych krótkich rozdziałach specjalnie jakoś mi nie przeszkadzał, ale pewnie niektórym będzie utrudniał lekturę. W przeszłości króluje miłość - ta szczęśliwa, choć częściej ta nieszczęśliwa, ale wszystko jakoś za szybko się toczy - narodziny, małżeństwo, zgon itd. W historii współczesnej więcej jest mam wrażenie życia, ale znowu trochę się to wszystko ślimaczy. Hmm... Trudno mi dogodzić.   
Mimo sporej objętości czyta się błyskawicznie. Ale czy jest w tym coś wyjątkowego? Chyba wolę jednak powieści historyczne gdzie więcej jest tła, prawdziwych wydarzeń, konfliktów - ludzie dawniej nie żyli przecież jedynie plotkami, sprawami najbliższych i pilnowaniem służby. Tu tego ciut brakuje. Nawet gdy pojawia się postać Rosjanina, urzędnika reprezentującego zaborcę, to po to by wprowadzić go do życia prywatnego jednej z bohaterek. Miłość, cierpienie, gorycz, pragnienie zemsty - to wszystko czuje się w tej historii, ale jest trochę zawieszone w próżni. Saga rodzinna powinna być mocniej osadzona w pewnej określonej rzeczywistości, czasach - nie wystarczy rzucić kilku nazwisk bohemy krakowskiej, czy wspomnieć o powstaniu.
Czytadło. Miłe, ale na tym koniec.
PS Choć i tak pewnie sięgnę kiedyś po kontynuację. Co ja na to poradzę? Jak już poznałem jakieś postacie i mnie zaciekawiły, to potem trudno na nie machnąć zupełnie ręką.
PS 2 Rozbawiły mnie pojawiające się (chyba z okładki) zdanie mające zareklamować tą książkę: opowieść o silnych kobietach (jakby słabość była nie warta uwagi), ich marzeniach i namiętnościach oraz wytrwałym dążeniu do wyznaczonych celów. Czy o każdej "babskiej" powieści trzeba pisać to samo? 

5 komentarzy:

  1. Może i ja spróbuję, najlepiej z córkami jak zechcą (na razie wolą strachy i przygody)

    OdpowiedzUsuń
  2. czy trzeba pisać? Hmmm pewnie dlatego, że kobiety się na to łapią, potrzebują książek, które szukają w książkach, w bohaterkach lekarstwa na własne bolączki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam ją za sobą, ale po drugą część raczej nie sięgnę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja też wolałam zawsze niestereotypowo - w dzieciństwie namiętnie czytywałam o Indianach i innych dzielnych wojownikach. A "Ania..." mnie nudziła, więc przeczytałam ją dopiero, gdy pojawiła się na świecie moja córa. Teraz też łapię wszystko oprócz romansów. ;) A "Cukiernię" czytało się szybko i przyjemnie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Przeczytałam całą trylogie i bardzo mi się podobała, choć na początku nie bardzo chciałam po nią sięgać bo myślałam że to nie dla mnie, ale przepadłam zaczynając czytać pierwszą część.

    OdpowiedzUsuń