Wciągnął mnie bardzo ten pomysł by pisać o trudnych sprawach dotyczących kapłaństwa i dylematów ludzi wierzących w formie lekkiej powieści, bez tonu sensacji, oskarżeń ale inspirując jakieś przemyślenia. Już kiedy czytałem pierwszy tom napisany przez Jana Grzegorczyka, czyli Adieu, wiedziałem że na pewno sięgnę po kolejne. Napisać w sposób przystępny, tak swobodnie jakby to była telenowela o sprawach niełatwych i takich o których zwykle mało się mówi, tak żeby pokazać nie tylko coś powierzchownie, ale zastanowić się co w głębi - to naprawdę niełatwe. I mimo całej tej warstwy obyczajowej, pewnych uproszczeń i różnych kwiatków niczym z telenoweli Grzegorczyka się nie tylko dobrze czyta, ale coś tam zostaje w głowie i w sercu. Czemu tak szybko rodzi się nasza sympatia czy zrozumienie dla jego bohaterów? Może dlatego, że są tak ludzcy. Przeżywają słabości, zwątpienie, własne nie zawsze łatwe emocje, ambicje, wpadają w pułapkę pokus. Ale w tym wszystkim w odróżnieniu do tylu powieści gdy nad złem przechodzi się do porządku dziennego, gdy obojętniejemy albo gdy już nie możemy ścierpieć jego bezmiaru to potępiamy, tu jest coś odmiennego co przyciąga i fascynuje. Może właśnie dlatego tak chętnie tyle osób po te książki sięga tęskniąc za Dobrą Nowiną, ale nie potrafiąc jej dostrzec w swoim życiu, nie potrafią nią żyć w dzisiejszym świecie.
Tym czymś jest wiara w Boże Miłosierdzie. W wybaczenie, w sens poprawy, szansy, w to żeby nikogo nie skreślać, żeby nie doszukiwać się źdźbła w oku bliźniego. Obojętnie czy bohaterowie patrzą wokół siebie na innych, czy też wgłąb siebie, wciąż stawiają nas czytelników w konfrontacji przed Spotkaniem. Przed szczerą rozmową o tym co może ludzi uwierać: obojętnie czy są to wady naszych bliźnich czy nasze własne.
Jednym z najbardziej ulubionych dla mnie fragmentów Nowego Testamentu jest wers z Listu św. Jana Apostoła (1J3,20): nawet jeżeli serce nas oskarża, to Bóg jest większy od naszego serca, zna je. Tak jakby wciąż powtarzał: nie lękaj się, nie szarp, nie zadręczaj, zaufaj Miłości. Żyj i zaufaj nadziei. Na tym polega wiara. I mimo tych różnych dziwnych sytuacji, które są przedstawiane w powieściach Grzegorczyka: nie tylko zwątpienia, ale i upadków np. duchownych, trwania w uporze błędu, w tym wszystkim wciąż jest miejsce i szansa na to by wrócić, by odkryć na nowo nie tylko własną słabość, ale zaufać Miłości Boga, która może to uleczyć. Czemu wciąż się tego lękamy?
Obok postaci z tomu pierwszego, czyli księdza Wacława (tytułowego Grosera), który po powrocie z Francji dostaje zadanie zbudowania nowego kościoła, księdza Krystiana, taksówkarza, mamy sporo nowych postaci i dużo wątków, które pisane są z ich punktu widzenia. Mamy i problem przemocy w rodzinie (trochę drażniły mnie rady terapeutki: zamknij oczy i znoś wszystko dla dobra dziecka, ale rozumiem że to było potrzebne do tej sytuacji, choć moim zdaniem tego być nie powinno), związków duchowieństwa z biznesmenami, oskarżeń o machlojki, plotek, pomówień, oskarżeń o pedofilię, posłuszeństwa wobec przełożonych, sekt. Sporo tego i nie wszystko pogłębione, ale dobrze że różne rzeczy są jedynie zarysowane, a nie wszystko musi znaleźć rozwiązanie w książce. W końcu to nie serial, oskarżenie, publicystyka, ani poradnik, autor chciał jedynie pokazać że nawet w największej ciemności można dostrzec światło.
To co podoba mi się w powieściach o księdzu Groserze (może trochę przeszkadza tylko jego idealność względem innych) to pokazywanie relacji między ludźmi. Oprócz różnych przykrych sytuacji mnóstwo jest tu zwykłej życzliwości, pomagania, bezinteresowności. Nawet budowa nowej świątyni odbywa się przecież nie tylko w sensie fizycznym, ale zaczyna się od budowy wspólnoty i szukania nie tylko kasy, ale i życzliwości.
Tym razem ksiądz Groser sam nic nie pisze, choć jest sporo jego przemyśleń (np. z rekolekcji u Trapistów), może nie ma więc aż tyle inspirujących cytatów co w pierwszym tomie, ale tu okazją do przemyśleń staje się każde spotkanie, dialog i to co dzieje się w głowach i sercach każdego z bohaterów. Nie próbujmy oceniać ani ich, ani ich postaw, ale przyglądając się ich zmaganiom z własnym sumieniem, mamy okazję pewne pytania zadać sobie sami.
Grzechy. Słabości. Ciemności. Gorycz. Porażki. Zwątpienie. Gdyby tego wszystkiego nie było, żylibyśmy jak w raju. Ale to wszystko jest i nie ma co temu zaprzeczać. A to co pokazuje nam ta powieść to, że najważniejsze aby się w tym nie zatracić, nie poddać ciemnościom. Wtedy zawsze jest szansa dostrzec światło. Tyle, że często staramy się zbytnio ufać sobie i własnym siłom. I niestety czasem dotyczy to również kapłanów. I zapominamy, że jest Ktoś większy.
Opisując codzienność Grzegorczyk pokazuje nam zarówno to jak łatwo się w niej pogubić, zapomnieć, jak i to co trzeba zrobić by się w niej odnaleźć.
A ponieważ tak wiele rzeczy pozostało w drugim tomie niedopowiedzianych, nie będę się potrafił powstrzymać i niedługo biegnę do biblioteki po kolejny tom.
Dla zainteresowanych strona autora
Nie czytam całego posta, gdyż nabyłam sobie całą trylogię i mam zamiar ja niedługo czytać.
OdpowiedzUsuńCzytałam również jago chaszcze i mi się podobały .)
ciekaw jestem Twojej opinii. starałem się nie zdradzać treści, ale rzeczywiście jak masz przed sobą to nie ma co czytać zbyt dużo opinii innych
Usuńnajważniejsze, że polecasz.)
Usuńmam pewne uwagi, ale łyknąłem już drugi tom z przyjemnością i nie tracę chęci na trzeci, a to o czymś świadczy...
UsuńPrzeczytałem jedną powieść Grzegorczyka i mnie zachwycił język i płynność scen.
OdpowiedzUsuńtrafiło na listę " do przeczytania" może za parę miesięcy się za to wezmę.....
OdpowiedzUsuń