środa, 8 lutego 2012

Spadkobiercy czyli gdy wszystko w życiu się zmienia

George Clooney  niczym Eastwood albo Banderas - im starszy tym lepszy. Po ciekawym "W chmurach" kolejny ciekawy dramat obyczajowy. Tym razem w sielskich krajobrazach Haiti otrzymujemy historię o przemianie, o dorastaniu, radzeniu sobie z bólem, bezsilnością czy żalem. Z jednej strony można kręcić nosem, że nic nowego, że w stosunku do książki Kaui Hart Hemmings mocno okrojono scenariusz, ale z drugiej - film Alexandra Payne’a ma w sobie coś urzekającego co pozwala wejść w tę powoli snująca się opowieść i chłonąć ją w pełni skupionym. Czy sprawił to scenariusz, czy postać bohatera (jako tata dwóch córek zawsze pewnie będę pozytywnie nastawiony do takich postaci), czy sam Clooney i ciekawie zagrana rola, a może wreszcie klimat tej opowieści - troszkę nostalgiczny, mimo trudnego tematu pełen ciepła i uczuć - grunt, że oglądałem to wszystko raczej na poziomie emocjonalnym niż intelektualnym. Więc wszelkie uwagi krytyczne wobec tego obrazu (zgadzam się - arcydziełem nie jest), mam w nosie, dla mnie to bardzo dobry film. Z jednej strony dramat, ale mnóstwo w nim pozytywnej energii, nadziei. To mi się w nim podoba i czasem tego właśnie w kinie szukam. Dobrych emocji.
Inna sprawa czy film lub sam Clooney ma szansę na Oscara - moim zdaniem nie, fajnie jednak, że ten obraz zauważono. Popatrzcie choćby na ubiegłoroczną nominację dla "Wszystko w porządku" - czy "Spadkobiercy" nie są ciekawsi?
Matta King (George Clooney) to pracoholik, który dotąd nie miał zbyt dużo czasu dla rodziny. Mimo dużego majątku (zarządza olbrzymim kapitałem rodzinnym) nie szasta pieniędzmi, stara się sam zarobić na rodzinę prowadząc kancelarię prawną. Poznajemy go w trudnym momencie. Jego żona miała wypadek i leży w szpitalu w śpiączce. On mimo pilnych obowiązków służbowych musi zająć się zająć porządkowaniem spraw osobistych. Starsza córka została umieszczona w szkole z internatem, bo sprawiała wiele kłopotów wychowawczych, młodsza również coraz bardziej zachodzi mu za skórę. Zupełnie nie wie jak sobie radzić z tym wszystkim co mu spada na głowę, musi uczyć się budować relacje zupełnie od nowa. Bunt i buzujące hormony córek, ich wariackie pomysły, agresja, eksperymentowanie, własny ból, żal, złość (podejrzenie o to iż żona go zdradzała) i konieczność pogodzenia się z tym iż ona się już nie obudzi. Czy to nie za dużo na jednego człowieka? Jak można przez coś takiego przejść jednocześnie starając się ratować własną rodzinę, odzyskać kontakt z córkami. Otoczenie mu w tym specjalnie nie pomaga, obowiązki przypominają o sobie (na nim ciąży odpowiedzialność za decyzje sprzedaży dużej części wyspy odziedziczonej po przodkach gdzie deweloperzy chcą zbudowac olbrzymi ośrodek wypoczykowy). Matt musi jakoś poradzić sobie z przeszłością jednocześnie patrząc w przyszłość.
Nie ma to jakiegoś wielkiego rozdzierania szat, ani cierpienia, wszystko jest trochę wyciszone, choć to nie znaczy, że bohaterowie nie odczuwają żadnych emocji. To wszystko jest takie proste, naturalne, ludzkie - ktoś odchodzi i trzeba to przyjąć, lepiej zadbać o to żeby w tych co zostają nie zostały złe emocje, nie załatwione sprawy. Bohater grany przez Clooneya mimo, że dorosły facet tak naprawdę pod wpływem tego doświadczenia dopiero dojrzewa, odkrywa sens życia.
Dobrze zagrana rola - dużo w nim opanowania, ale nie chłodu, prawdziwego smutku, nieporadności, ale też czujemy w nim to dążenie do tego by nie ulegać wściekłości, nie rozdrapywać ran, ale starać się je leczyć - również u innych. Chyba głównie dzieki temu będzie mógł powoli odbudować to co przez wiele lat swojej obojętności zniszczył.     
W samej historii, mimo trudnego tematu jak już pisałem jest sporo optymizmu, jakiegoś spokoju, poszukiwania harmonii. Może dzięki tym sielskim krajobrazom, leniwym i cudownym to trochę udziela się także i nam. Ale pamiętajcie - to nie jest słodka historia, bajeczka, która musi się dobrze skończyć. Kryzys, który przeżywa rodzina Kingów jest realny, tyle, że twórcy filmu pokazują, że nie zawsze trzeba szukać rozwiązań siłowych, zemsty, lepiej szukać sposobu na wybaczenie, pojednanie...
Kogoś być może będzie trochę drażnił lekki ton tej opowieści, jakieś elementy i postacie humorystyczne - przez to trochę zaczynamy się gubić i zastanawiamy się nad jej sensem. To jeszcze dramat? Ja jednak wybaczam tę lekkość, zresztą przecież jedynie powierzchowną i mało komediową. Pozostawiam w pamięci wątek dojrzewania do ojcostwa oraz dojrzewania samych dziewczyn. One też uczą się, że nie muszą grać, udawać, że mogą wreszcie komuś zaufać, mogą być wysłuchane.
Jak to było u księdza Twardowskiego?

kiedy Bóg drzwi zamyka
to otwiera okno

odetchnij
popatrz
spadają z obłoków
małe-wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia

To bliskie moim odczuciom po obejrzeniu tego filmu. Ból czy cierpienie nie muszą oznaczać końca świata, nawet jeżeli przez moment nam się tak wydaje. A jeżeli się rozejrzymy możemy odkryć iż mamy jeszcze wiele przed sobą. Banalne i zbyt słodkie takie zakończenie? A czyż wszystko musi być seriozne i depresyjne? Dajmy tej rodzinie szansę, bo chyba na nią zasłużyli.
Film - jeżeli chodzi o szanse na Oscara wrzucam to tej samej kategorii co i "Służące". Nie są to filmy wybitne, ale dobrze zrobione i zagrane. No i wykorzystują jedynie część potencjału powieści na których są oparte. Warto zobaczyć, ale z brawami i nagrodami bym nie przesadzał.
 
A ja już się cieszę na książkę, którą dostałem od wydawnictwa ZNAK. Lektura jeszcze przede mną, ale na pewno o niej napiszę. A potem...
Czy muszę obiecywać Wam, że ksiązka powędruje w ramch rozdawajki w Wasze ręce?

5 komentarzy:

  1. Przymierzam się do filmu, chociaż jeśli książka wpadnie mi w ręce to chyba przeczytam. Ja właśnie lubię takie książki niby lekkim tonem pisane, a jednak nie do końca.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie się film podobał, ale nominacji do Oscara bym mu nie dała. Bez rewelacji.

    OdpowiedzUsuń
  3. miły film alo ich ostatnio oceniam wyżej niż żelazną ale żeby oscar to tez mam mieszane uczucia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak przeczytałam tę recenzje to miałabym ochotę obejzeć ten film. I pewnie obejzałabym go, gdyby nie to, że .... juz go widziałam.
    I powiem szczerze totalne rozczarowanie. Jak dla mnie spłycony i zbanalizowany temat. szkoda czasu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Właśnie wróciłam z kina. Dawno nie miałam tak, żeby mi się film po prostu podobał. Bo często bywam zażenowana, targana emocjami po jakieś sieczce, albo rozbawiona miałką komedią. A tu proszę czuje, ze to jest film, który spokojnie mogę polecić mojej mamie i babci. Wiem, ze trafi w ich gust, tak jak trafił w mój. Klimat filmu niespieszny, akcja nie zaskakuje. To jest zaleta. Jest czas na dłuższe ujęcia, spacery nad morzem, chwile refleksji w samotności. Mało który film wyglądałby w takich chwilach wiarygodnie. Spadkobiercy dla mnie są wiarygodni. Może to klimat Hawajów, może lekko bezradny Clooney, może ta cała szpitalna sytuacja sprawiła, ze uważam, ze tempo akcji jest takie w sam raz.
    Film ma wiele zalet- bogaty King jest przeciętnym (o ile przystojniaka można nazwać przeciętnym) facetem, a nie japiszonem pod krawatem w obowiązkowym wymuskanym apartamencie. Radzi sobie z dziewczynkami jak umie, a wiadać, ze rozsądny z niego gość (trudno go nie lubić). Równocześnie wzrusza i budzi uśmiech, a ja wyjątkowo odporna jestem na nachalny dowcip jak i na łzawe sceny (łezka zakręciła mi się przy scenie z najmłodszą i psycholog).
    Spodobała mi się hawajska muzyczka. Dobrze zagrany film. Chętnie obejrzeć drugi raz. Po kobiecemu powiem na koniec, ze chciałabym, żeby King związał się z Julią i żyli razem długo i szczęśliwie.
    Iv.

    OdpowiedzUsuń