niedziela, 12 lutego 2012

Czas wojny czyli dla kogo ten film?

Steven Spielberg mam wrażenie jest ostatnio lepszy producent niż reżyser. Na pewno ma nosa i rękę do rzeczy widowiskowych (choć niekoniecznie wybitnych) i emocjonalnych, ale niektóre jego historie są tak banalne, że aż nie chce się tego oglądać. Może gdybym miał lat 14 to przeżywałbym podobne emocje jak kiedyś na ET, albo mając lat 7 na Lassie. Ale mam więcej i widziałem już tyle tego typu historii, że chciałoby się w nich choć trochę świeżości. Bo nie jest nią na pewno zmiana bohatera np. z psa na konia. Albo przeniesienie akcji np. z trudnych czasów kryzysu w latach 20-tych w USA do wojennej Europy...
A więc sprawnie zrobione, ale nic nowego panie Spielberg. Trochę nuży patos, ckliwość i zgrane chwyty, granie na emocjach (jakoś na mnie nie zadziałało).
Zastanawiam się dla kogo jest ten film? Bo ze względu na sceny wojenne raczej nie jest to kino familijne (a już na pewno nie poniżej 10 roku życia), a ze względu na banalną i sentymentalną historyjkę o przyjaźni chłopca i konia (a raczej o koniu, z którym prawie wszyscy chcą się przyjaźnić) dorośli na tym filmie raczej będa ziewać. Bohaterowie (oprócz konia :)) są jacyś płascy, pojawiają się, znikają zanim cokolwiek zdążymy się o nich więcej dowiedzieć. Co zostaje? Zdjęcia (Kamiński) i... Nic? No chyba, że ktoś lubi konie - może łezkę uroni - szczególnie pod koniec.
Ach piszę, że historia banalna, a Wy być może jej jeszcze nie znacie. Oto świetny koń, którym wszyscy się zachwycają. Najpierw kupuje (mimo, że go nie stać) go pewien rolnik, potem stara się go uczyć różnych rzeczy jego syn. Gdy muszą konia sprzedać zaopiekuje się nim oficer armii brytyjskiej, która właśnie rusza by walczyć z Niemcami. Potem jeszcze kilka razy koń przechodzi z rąk do rąk, wciąż cudownie trafiając na tych dobrych, którzy w ostatniej chwili ratują go z rąk tych złych (ach jacy zbrodniarze, bo zaprzęgają konie do armat i zmuszają do wysiłku). Koń będzie zbliżał do siebie nawet tych, którzy stoją naprzeciw siebie w okopach. A pod koniec filmu dowiadujemy się, że na wojnę trafił też chłopak, który tak bardzo z koniem na początku się zaprzyjaźnił. Chlip. Czyż muszę coś dodawać? Chlip.  
Co ma ten film opowiedzieć? Że mnóstwo koni zginęło na frontach I wojny światowej? Fantastyczne przesłanie jeżeli mamy się bardziej wzruszać losem koni niż ludzi, którzy padają jak muchy. A może przesłaniem ma być to iż nawet na wojnie trafiają się ludzie z honorem i bez nienawiści, obojętności w sercu? Jeżeli tak, to mało odrywcze i szkoda, że to serce było tylko dla konia...
Jak dla mnie duże rozczarowanie. Dwie i pół godziny dość kiczowate i sentymentalne. A Oscar to jakiś żart.
PS. Kolejna porażka tłumaczy - War Horse to ich zdaniem "Czas wojny"...
PS.2 Jak to dobrze, że przynajmniej nie wydałem na kino...  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz