wtorek, 12 lipca 2011

Stracone zachody miłości, czyli Szekspir jako musical

Czasem niewiele trzeba, żeby człowiek się szczerze uśmiechnął przy jakimś filmie - tak po postu z sympatią, z pewnym rozbawieniem. Kiedyś już udało się to Kennethowi Branaghowi np. ciepłym i zabawnym "Wiele hałasu o nic" , teraz udało się po raz kolejny, albowiem znalazłem jego film z roku 2000, który wcześniej mi kompletnie umknął. A uważam że Branagh najlepszy był właśnie w różnych wariacjach na temat Szekspira (prawie każda w innym stylu, ale tez każda na swój sposób odświeżająca tego wielkiego klasyka). Tak jest i tu. Po pierwsze film jest zrobiony w konwencji musicalu, ponadto zrobiony tak oldschoolowo jak to tylko jest możliwe (konia z rzędem temu kto odgadnie nie znając wcześniej rok produkcji :))) Oczywiście aktorzy jak to u Branagha cały czas mówią oryginalnymi wersami ze sztuki angielskiego dramaturga, ale podane to jest to sposób taki, że wcale nam to nie przeszkadza. Ba! Stanowi o dodatkowym uroku tego filmu. Całą akcję komedii Szekspira twórcy filmu przenieśli w czasy II wojny światowej (choć nadal akcja dotyczy księstwa Akwitanii i Francji), i okraszono piosenkami z klasycznych musicali z lat 30-tych, 40-tych i 50-tych.
Za namową króla Navarry jego trzej przyjaciele - Berowne (Kenneth Branagh), Longaville i Dumaine - składają przysięgę, że najbliższe trzy lata poświecą wyłącznie nauce, odmawiając sobie wszelkich przyjemności, między innymi spotkań z kobietami. Gdy niebawem do zamku przybywa francuska księżniczka (Alicia Silverstone) wraz ze ślicznymi dwórkami (m.in. Natascha McElhone znana z Californication), mężczyźni powoli się łamią, każdy oczywiście kryjąc się przed pozostałymi próbuje okazać swe uczucia swojej wybrance. Czy z tych kontaktów może zrodzić się prawdziwe i odwzajemnione uczucie? Wydaje się to dość banalne, oklepane i przewidywalne, ale na ekranie ma to to naprawdę sporo wdzięku. Sceny kręcone specjalnych dekoracjach sprawiają, że czujemy się niczym na seansie w starym kinie (przecież teraz nawet klasyka jest pokolorowana komputerowo). Piosenki, sceny taneczne przypominają nam takich kompozytorów jak Geroge Gershwin, czy Irving Berlin no i aktorów takich jak Gene Kelly, czy Fred Astaire. To jednocześnie pewnego rodzaju hołd dla klasyków, ale i świetna zabawa formą, bo niektóre sceny są na pograniczu farsy (przecież nie wszyscy aktorzy są szczupli, młodzi i piękni :)) Można przymknąć oko nawet na to, że nie wszystko jest tak idealne jak w najlepszych musicalach - po prostu dajmy się wciągnąć w tę grę. Przeniesienie historii w czasy drugiej wojny światowej trochę mało współgra z akcją (dwór, zamek, poddani, zwrot pożyczki ze skarbu itd.), ale widać lepiej pasowało do piosenek i strojów.
Oczywiście jak to bywa u Branagha to on jest na pierwszym planie (i niestety bez Emmy Thompson) - jest dobry, ale rzeczywiście szkoda, że w cień usunięto inne postacie (a jest ich trochę i szkoda, że tak mało miejsca mają na pokazanie swoich umiejętności).  
Podsumowując - Szekspir przerobiony na musical (z elementami wodewilu?) - dość swobodne podejście do materiału wyjściowego, sporo zabawy (chyba przede wszystkim dla ekipy) i w efekcie naprawde przyjemne półtorej godziny z uśmiechem na ustach i wieloma skojarzeniami z klasyką.
Choć trudno go porównywać z innymi rzeczami tego reżysera - miewał dużo lepsze filmy.
trailer
Wystarczyło, że uruchomiłem sobie ten zwiastun i znów uśmiech od razu pojawił się na mojej twarzy... zdecydowanie ten film ma w sobie jakiś urok i zaraża optymizmem. A ja musze wrócić do "Wiele hałasu o nic", który pamiętam, że działał na mnie bardzo podobnie. 

2 komentarze:

  1. A już myślałam, że jestem jedyną osobą, która zapałała sympatią do tego filmu ( z całą pewnością tego uczucia nie podziela większość krytyków). Film jest cudowny choć rzeczywiście nieco Branagh przeszarżował bo pomysłów tu jest na kilka filmów a nie na jeden.Zarzuca się że nieco za bardzo pociął Szekspira ale serio ta komedia dziś już zupełnie nie bawi. W każdym razie ja miłością do filmu zapałałam już jakiś czas temu i nawet sprowadziłam sobie owo cudeńko z Anglii bo w Polsce niestety nie było.

    OdpowiedzUsuń
  2. w sumie w filmie nie bawi sam tekst co sposób w jakim go wykorzystano, jak go pokazano :) więc, że pocięte trudno, ale i tak ma w sobie "to coś" co zawsze wywołuje u mnie usmiech na twarzy... dlatego nie lubię wystawiać filmom ocen - jak porównywać taki film gdzie znalazłem coś co być może podoba się tylko nielicznym, jakiś klimat, który (subiektywnie) bardzo mi podpasował z filmami naprawdę wielkimi, które rzucały na kolana bo były głębokie, nowatorskie itd.
    pozostanę przy spisywaniu wrażeń, a nie wciskania wszystkiego w ramki dziennika i ocen (szkoły i tak nigdy nie lubiłem)

    OdpowiedzUsuń