Druga środowa notka kryminalna i film. O kolejnych obejrzanych sezonach Zbrodni po sąsiedzku, czy właśnie zaczynanych Kulawych koniach, nie będę pisał, bo zwyczajowo jeden tytuł-jedna notka, ale wciąż oglądam z przyjemnością. Natomiast przy Drelichu mam problem. Jakoś nie czuję żeby TVP rozumiało tą konwencję, w której tempo i klimat naprawdę mają znaczenie. Tu nie powinno być miejsca na snucie się bez sensu, na robienie min, czy pogaduchy o niczym. Musi być konkret. A w Drelichu go chwilami brakuje. Akcja przyspiesza i zwalnia. W dodatku siedem odcinków które wypełniają sezon pierwszy nie stanowią zamkniętej historii, tylko urywają ją jakby w trakcie. No jak się nie wściekać?
O materiale książkowym, który jest pierwowzorem pisałem kilkukrotnie, bo też było już kilka odsłon Drelicha. Zajrzyjcie na pierwszy wpis tu.
Pewnie zrozumiecie wtedy, że taki materiał powinien kręcić ktoś kto go czuje i kocha tego typu historie. No dobra - nie musi to być od razu Guy Ritchie, ale kurde to nie jest telenowela ani teatr telewizji, tu trzeba mieć jaja, a nie jakieś dyrdymały opowiadać. O - Furiosa jest dobrym przykładem na plus. A, właśnie nie pisałem jeszcze o dwójce, to wkrótce napiszę wrażenia.
Zaskakująca może być dla niektórych forma jaką nadano tej historii - listów, wspomnień, myśli, które choć adresowane do tej jednej osoby którą nosi się w sercu, tak naprawdę poza jednym krótkim spotkaniem, gdy się poznali, potem nigdy się nie widzieli i samych listów też nie mogli sobie przesyłać. Jest to więc nawet bardziej pisanie do samego siebie, do jakiejś wyobrażonej, idealnej postaci, przy której mógłbym być szczęśliwa/wy...
Niestety los sprawił, że tuż po ich pierwszym spotkaniu, gdy mieli lat naście i byli sobą zafascynowani, wybuch wojny wszystko zmienił. Wioski są palone, ludzie muszą uciekać z miejsca na miejsce, każdego dnia wokół nich umierają ich bliscy, doświadczenie głodu, chłodu, niebezpieczeństwa jest tak znajome jak kiedyś słońce czy chmury.












