sobota, 17 maja 2025

Melafiry - Anna Robak-Reczek, czyli groza nie musi być jedynie dosłowna i brutalna

Co prawda miała być sobotnia dawka twardego SF, ale żeby mi nie umknęło nic z ulotnych wrażeń najpierw łapcie notkę o Melafirach. Tu zdecydowanie poza fabułą, która nie jest jakoś bardzo rozbudowana (ostatnie wydania z PulpBooks to raczej mikro powieści), dużo bardziej wrażenie robi klimat, jakaś warstwa psychologicznego napięcia. Wszystko bowiem zbudowane jest tu na pewnej tajemnicy i na obawach jakie wyczuwają przez skórę nie tylko bohaterowie ale i czytelnicy.
 
Trzeba przyznać Annie Robak-Reczek że ten klimat jej się udał. I nie mam żalu, że w samej opowieści więcej jest wątków obyczajowych niż prawdziwego zagrożenia - napięcie i tak się czuje. Któż nie przeżywałby lęku o życie dziecka, którego stan uzależniony jest od systematycznego działania aparatury medycznej i kontroli, zwłaszcza jeżeli wokół pustka, ciemności i wyczuwalna groza. 

Mamy więc horror, ale bardzo nietypowy, chwilami dość poetycki w warstwie opisowej, z naleciałościami kryminału gdy dokonujemy próby rozwiązania zagadki tego miejsca, a skoncentrowany na miłości i pragnieniu chronienia osoby którą najbardziej się kocha. Do tego stopnia, że jest się gotowym na wszystko.

Czy to wystarczy by zadowolić każdego miłośnika grozy? Tego nie wiem. Ja miałem sporą frajdę, bo też od początku dałem się wciągnąć w klimat tego miejsca - domu na wzgórzu, niby bezpiecznego i komfortowego, ale otoczonego jakąś dziwną atmosferą wywołującą prawie u każdego ciarki niepokoju.

Dom który miał stać się ostoją, schronieniem dla ojca z córką cierpiącą na chorobę czasem zwaną Klątwą Ondyny charakteryzującą się zaburzeniami kontroli oddychania - z dala od szpitali, od miasta, może wydawać się słabym pomysłem, ale ojciec świadomie wybrał to miejsce, bo tu zmarła matka dziewczynki, tu też i on ma swoje plany do zrealizowania. 

To miejsce przecież ma swoją historię, kiedyś słynęło z tego, że przybywali tu ludzie szukając uzdrowienia. Cuda, czy jednak coś bardziej mrocznego? Co z tego że tym wzgórzem opiekowali się zakonnicy, skoro potem ich stąd przegnano a wszelkie ślady po ich obecności starano się wymazać? Czym zawinili? 

By jednak być zupełnie spokojnym o córkę, nie mogąc zajmować się nią w pojedynkę, Ksawery ściąga tu też swoją przyjaciółkę z młodości i najbliższą mu osobę, czyli Leo, ciotkę dziewczynki. To ona będzie przewodnikiem po całej historii. Jednocześnie historii jej, jej obecnego związku, ale i przeszłości, lęku przed tym miejscem. Historii również Ksawerego i jego córki, ich miłości i obaw o jej przyszłość.


Trochę oniryzmu, trochę dreszczyku, trochę metafizyki. Zdecydowanie intrygujące połączenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz