poniedziałek, 26 września 2016

Bridget Jones 3, czyli ona wciąż taka sama


Najlepiej pamiętam część pierwszą i jest ona trochę "kultowa". I może właśnie dlatego mam słabość do tej bohaterki i do tego poczucia humoru. Bo przecież Bridget się nie zmienia. Nadal jest niekoniecznie grzeczna, wciąż popełnia błędy, ale też potrafi się do nich przyznać. Rozczula i wkurza. Po prostu jest rozbrajająca. I co tu dużo gadać: wciąż bawi. Rzadko kiedy rechoczę jak głupi i ocieram łzy ze śmiechu, a tu mi się zdarzyło. Wszyscy pewnie zarys fabuły już znają - bohaterka zachodzi w ciążę, ale ponieważ potencjalnych ojców jest dwóch, sama nie bardzo wie jak to rozegrać.
I co z tego, że część żartów jest słabych lotów. I co z tego, że ścieżka muzyczna jak zwykle jest tak idealna, że aż mdli. Takie filmy nie są do analizowania, tylko do tego, by się na nich bawić. I to na całego. Więc kupujemy Bridget z tymi jej przedstawieniami kukiełkowymi trwającymi 6 godzin (i to jakie duże kukiełki), prezerwatywami ekologicznymi, które nosiła od iluś lat w portfelu i kolejnymi żenującymi wpadkami na wizji.

Jak do tego dodamy jeszcze uroczo sztywnego Darcy'ego i nowego, interesującego i w dodatku bogatego, opiekuńczego faceta na horyzoncie, cudownie zabawną, zgryźliwą ginekolożkę (Emma Thompson po prostu najlepsza!) i paru starych znajomych, zabawa jest po prostu gwarantowana.
Bohaterka grana przez Renée Zellweger jest sporo starsza (ale i szczuplejsza), nabija się z tego, że już nie nadąża za zmieniającym się światem i próbuje wreszcie ułożyć sobie życie. Jak dobrze ją rozumiemy. Ciekawe czy pokolenie 20 latków będzie się również dobrze na tej komedii bawić jak my. Obok mnie siedzieli ludzie pod 70 i widziałem, że ubaw mieli świetny. Może więc jednak udało się stworzyć coś uniwersalnego, niby odtwarzającego zgrane już schematy, ale z dużą lekkością i bez napinki: ej, zobacz jacy jesteśmy zabawni. Ja to kupuję i Was też namawiam do wizyty w kinie.



2 komentarze: