sobota, 18 czerwca 2016

Szermierz, czyli bo zajęć z baletu nikt nie prowadzi

I jeszcze jedna produkcja filmowa - tym razem dużo świeższa. Film, który był zauważony przy Oscarach i nagrodach Globe - nakręcony przez Finów, ale opowiada o Estonii. Może między tymi dwoma sąsiadami jest bliżej niż by się mogło wydawać? W każdym razie ciekawa, biograficzna historia. Oglądając ją cały czas zastanawiałem się jak by ją nakręcono np. w Stanach, czy nawet w Polsce. Mam bowiem wrażenie, że na pewno inaczej. Tu akcenty dramatyczne jakoś zostały trochę wygładzone, natomiast ciekawy jest trochę nostalgiczny klimat tego filmu. I emocje, które każdy z bohaterów trochę skrywa. To może być efekt czasów, pełnych strachu i niepewności, o jakich opowiada "Szermierz", ale może ten skandynawski, północny chłód też ma tu jakiś wpływ. 
Niby główny bohater nie jest stąd, ale jakoś dobrze wpasował się w tą społeczność, zaakceptowali go, a i on poczuł jakąś więź.



Wszystko zaczyna się od tego, że do niewielkiej mieściny na północy w Estońskiej Republice Radzieckiej, do pracy w szkole przybywa nowy nauczyciel. Papiery imponujące, co więc robi na takim zesłaniu - od początku dyrektor szkoły ma go na oku i podejrzewa o ukrywanie jakiejś tajemnicy. I my też czujemy, że coś w tym jest. Opuścił Leningrad, ewidentnie się ukrywa i męczy go ta mieścina, w której nic się nie dzieje. To od niego zaczną się pewne przemiany w mentalności tych ludzi - jemu trudniej pogodzić się z tym, że czegoś nie można albo "się nie da". Wymuszone zajęcia sportowe, które ma prowadzić po lekcjach na początku są dla niego drogą przez mękę, ale widząc entuzjazm dzieciaków, zaczyna coraz bardziej to lubić.
Szermierka w Związku Radzieckiem? Jak widać można. Od jednego pasjonata zaczęło się coś ważnego. Niby nie ma tym filmie jakichś hollywoodzkich poruszających emocje sztuczek, ale może właśnie dlatego, że jest trochę inny, bardziej zwyczajny, szczery, ogląda się to z przyjemnością. Poruszające jak te dzieciaki, wyrastające bez ojców, bez wzorców, z matkami pracującymi na dwa etaty, lgną do kogoś, kto poświęci im choćby troszkę uwagi.

4 komentarze:

  1. Nie przekonują mnie filmy amerykańskie, których fabuła dotyczy innych narodów. Klimat tych filmów zawsze będzie amerykański. Przekonałam się na wielu filmach. W tym szczególnie pokazujących Rosjan.
    Wole takie skromne produkcje, które wiele przekazują ale sposób niepretensjonalny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. coś w tym jest co mówisz. Tam wszystko się upraszcza, podkreślając jedynie najbardziej dramatyczne momenty. Ale zobacz, że nasze próby opowiadania historii "po amerykańsku" ostatnio wychodzą całkiem fajnie (filmy o Relidze, Kukluńskim)

      Usuń
    2. Nie oglądałam, ale sądzę, że nasi się nauczyli inaczej myśleć i mają więcej może kasy na filmy niż to było dawniej. A poza tym mam wrażenie, że nasze klimaty, gdy już nie przestały być socjalistyczne nie tak znów bardzo odbiegają od tych zachodnich czy nawet amerykańskich...

      Usuń
    3. chyba nie tylko o kasę chodzi - mieliśmy taką tendencję, by rozdrapywać różne rany, dołować i raczej niewiele było u nas optymistycznych zakończeń, jakiegoś wzmocnienia dla widza. A może jednak warto opowiadać też dobre historie?

      Usuń