niedziela, 19 czerwca 2016

Musimy porozmawiać o Kevinie - Lionel Shriver, czyli jak łatwo wydawać sądy


W ty roku konferencje służbowe ułożyły mi się tak, że pomiędzy nimi tylko kilka dni przerwy. Oj intensywny czas. Ale i ciekawy. Na ostatniej konferencji tematem była trauma wczesnodziecięca i słuchając różnych analiz przypadków, uruchamiało się sporo refleksji nie tylko na temat tego co sam gdzieś na swojej drodze spotkałem, ale i co wyczytałem, oglądałem. Przecież specjalnie czasem szukam takich tematów, by coś sobie później zestawiać z wiedzą merytoryczną z różnych szkoleń.
I od razu pojawia się w głowie jedna z ostatnio czytanych książek: "Musimy porozmawiać  Kevinie". 

Kilka lat temu głośno było o filmie, o którym już u siebie pisałem, ale powiem Wam, że książka wzbudziła we mnie równie wiele pytań i wątpliwości. Czyta się ją ciężko, na pewno obraz jest dużo bardziej przystępny i oczywisty, choć też wychodzi od teraźniejszości i dopiero ujawnia przed nami różne fakty. W książce jednak ta konstrukcja jest jeszcze bardziej skomplikowana, bo całość zbudowana jest z listów pisanych przez kobietę do męża, ale to nie tyle dialog z nim (a przynajmniej nie tylko), ale raczej z samą sobą. Cofając się wstecz próbuje lepiej różne rzeczy zrozumieć, przyjrzeć się im z innej strony, cały czas zastanawia się czy mogła zrobić coś inaczej. 
O ile film był thrillerem psychologicznym, ze świetną rolą Tildy Swenton, to książka jest próbą rozgryzienia więzi jaka była (albo jakiej nie było) między matką, a dzieckiem.
 
Dużo więcej dowiadujemy się o samej bohaterce - jej aspiracjach, jej marzeniach, jej pracy, a potem stopniowym wycofywaniu się z tego. Dużo lepiej poznajemy jej psychikę - to jak zagryza zęby i przestaje walczyć, choć tak wiele rzeczy ją wkurza - dla dobra związku, może próbując widzieć w tym jedynie dobre pragnienia męża, przyjmuje wszystko nie protestując. 
A Kevin? Kim dla niej był syn? Czy był upragnionym maleństwem, czy też raczej darem dla małżonka, potwierdzeniem jej roli i pozycji? Gdzie tak naprawdę można odnaleźć ten moment, w którym po raz pierwszy można by powiedzieć, że coś zgrzytnęło - on dawał jej do zrozumienia, że ją odrzuca, że źle się z nią czuje, ona tym bardziej reagowała chłodem, złością. To nie jest historia rodem z horroru, o okrutnym psychopacie, który od małego dręczy zwierzęta i rówieśników - to byłoby duże uproszczenie, choć przecież i takie słowa można odnaleźć w tych listach. Matka, która boi się własnego syna, czuje się przez niego manipulowana, podejrzewa go o najgorsze, bo też doświadczyła do niego wiele zła. Tu jednak nic nie jest tak oczywiste i tak naprawdę frajdą jest wgryzanie się w jej słowa, jej wspomnienia i próby własnej interpretacji tego co jest prawdą, co leży o źródła różnych późniejszych zdarzeń, a co jest jakąś próbą tłumaczenia siebie, wynajdywania zdarzeń w przeszłości, którym dorabia się inną siłę i znaczenie.
Pytanie dlaczego - stawia sobie pewnie wielu rodziców, których dzieci zrobiły coś strasznego. Czy oni zrobili błąd? Czy mogli zapobiec krzywdzie innych? Jakże łatwo wydawać sąd tym, którzy patrzą na to z boku. Ona została napiętnowana w nie mniejszym stopniu niż jej syn.    
Naprawdę świetna lektura, nawet nie tyle ze względu na język, styl, ale samą treść. Mało jest tak poruszających książek, które by inspirowały do różnych pytań i dyskusji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz