sobota, 11 sierpnia 2012

Musimy porozmawiać o Kevinie, czyli skąd to zło?


Są takie filmy, które potrafią przeorać nasz mózg, wyrzucić stamtąd prawie wszystko co było podobnego wcześniej i pozostać tam na długo. Ten dla mnie na pewno będzie do takich należał. Temat może i nie nowy - wszak już nie jeden raz próbowano rozgryźć kwestię winy, odpowiedzialności, ewentualnych błędów wychowawczych w różnych tragicznych sytuacjach, w które zaangażowani byli młodzi ludzie. Ale jak to jest pokazane! To co miało się wydarzyć już się wydarzyło - my nie wiemy co, nie znamy przyczyny tego czemu Eva (świetna Tilda Swinton) jest narażona na nienawiść sąsiadów, czemu  pogrąża się w depresji, zamyka się coraz bardziej w sobie. To jej oczyma będziemy oglądać wszystkie wydarzenia - cofamy się we wspomnieniach do chwil szczęśliwych, do tych trudniejszych, przeżywamy razem z nią jej ból, nadzieję, radość i cierpienie.
Oto szczęśliwe małżeństwo, dwoje kochających się ludzi. I dziecko, które ma być dopełnieniem ich szczęścia. W podręcznikach, filmach, albo w innych znajomych rodzinach wszystko potem układa się idealnie - dziecko rośnie otoczone ciepłem i wspierane, odchuchane szybko wyrasta na skarb, którym możemy się chwalić - jakie to ono inteligentne, dobre, zdolne itd. A co jeśli tak idealnie się nie ułoży? Jeśli to nasze cudowne maleństwo wyrośnie na łobuza, przestępce, degenerata? Film nie daje nam gotowej odpowiedzi - to my sami musimy w różnych wskazówkach odnajdywać ślady i budować własne hipotezy. Czy Eva nie była gotowa do macierzyństwa? Gdzie zrobiła błąd? Może za mało miała wsparcia od męża? A może jednak zrobiła tyle ile się dało, a nawet więcej niż inni rodzice i nie mogła w żaden sposób wpłynąć na osobowość swojego syna?
Kevin widziany oczyma matki naprawdę od małego wydaje nam się groźny - poprzez swój cynizm, manipulowanie, złośliwość, brak poszanowania dla jakichkolwiek zasad. Eva jednocześnie ma go dość, boi się jego nieprzewidywalności, ale czy przestaje kochać? Są tu przecież sceny, które pokazują jak jest szczęśliwa gdy przyjmuje on jej uczucia, gdy jej nie odpycha. Może zbyt szybko następują tu po sobie pewne sceny, te zmiany zachodzące w Kevinie stają się w pewnym momencie zbyt uproszczone, finał jest przewidywalny, ale to wszystko nawet na chwilę nie zmienia faktu, że film ogląda się ze ściśniętym gardłem. Niesamowity dramat kobiety, która dręczona wyrzutami sumienia wraca do różnych sytuacji i w rzeczywistości wraca do syna, który takich wyrzutów kompletnie nie ma. 
Dobrze, że Lynne Ramsay nie podsuwa nam gotowych odpowiedzi i nie wskazuje winnych, dobrze, że zmusza do myślenia. Pewnie każdy zwróci uwagę na troszkę inne rzeczy, bo jest tu też tych drobiazgów do analizy i różnych scen sporo. To na pewno film, który warto i trzeba zobaczyć. Poruszające, a przecież wszystko pokazane dość chłodno i z oszczędnymi środkami wyrazu. Tym bardziej zasługuje to na brawa!
No i jest chęć sięgnięcia po pierwowzór literacki, czyli powieść Lionel Shriver.

4 komentarze:

  1. Filmu nie oglądałam, ale czytałam książkę - no i jak to na papierze, te zmiany, o których piszesz, że zbyt szybko następują, w książce są bardzo naturalne i prawdopodobne. Nie ma tu żadnych uproszczeń, które czasem siłą rzeczy występują w filmie, by upłynnić akcję. No, ale film też chętnie bym obejrzała, choćby po to, by skonfrontować z pierwowzorem:)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. raz po raz pojawiają się rewelacyjne oceny książki Shriver jak i filmu. Coś musi w tym być ;D pewnie nie dam rady zdobyć książki, ale film obejrzałabym bardzo chętnie. mam nadzieje, że uda mi się jeszcze w tym roku :>

    OdpowiedzUsuń
  3. Chętnie obejrzę/przeczytam. Zazwyczaj jednak wolę najpierw książkę, potem film, ale nie wiem czy kiedyś ją dorwę...

    OdpowiedzUsuń
  4. Książkę mam od roku na półce, gdyby nie to, już dawno obejrzałbym film. Muszę się w końcu wziąć za lekturę. Przeczytałem tylko początek i koniec Twojej recenzji, z obawy przed ewentualnymi spojlerami :)

    OdpowiedzUsuń