wtorek, 1 grudnia 2015

Bagaże kultury: Danuta Szaflarska – czyli dlaczego pół Warszawy żałuje, że nie było już miejsc w Teatrze Żydowskim...

Do dzisiejszego tekstu mogę dodać tylko tyle: żałuję i ja, bo miałem szansę na miejsce, ale sprawy rodzinne nie pozwoliły tam być. Po prostu zazdroszczę.

Nie wiem doprawdy, dlaczego o BAGAŻACH KULTURY nie słyszałem wcześniej. Tyle już było tych spotkań poświęconych wybitnym postaciom polskiej kultury. Wiera Gran, Stefan Kisielewski, Leopold Tyrmand, Julian Tuwim, Agnieszka Holland, Ida Kamińska... - ile przegapiłem wspaniałych rozmów... Człowiek ma czasem wrażenie, że nie starczy mu życia, żeby ogarnąć wszystko to, co w nim najpiękniejsze. No nic, najważniejsze, że wiem już o tym cyklu i będę go Wam regularnie przybliżał.
W ostatnich BAGAŻACH KULTURY, które odbyły się 29 listopada 2015 r. o godz. 14.00 na Dużej Scenie Teatru Żydowskiego, bohaterką była wielka postać polskiej sceny: Danuta Szaflarska. Na spotkanie z Artystką (bo mała litera nie odda wszak jej przymiotów!) przybyli licznie mieszkańcy stolicy. Każdy chciał choć przez chwilę zobaczyć ją na scenie, jak z wrodzoną swadą opowiada historie ze swojego życiorysu.

Dużym zaskoczeniem było już samo pojawienie się aktorki na scenie. Nie wypominając wieku, wkroczyła na scenę niezwykle dziarsko, znakomicie wyglądając i wzbudzając owację na stojąco. Uśmiech, serdeczność wobec słuchaczy i wrodzony talent do opowiadania historyjek sprawiły, że każda minuta spotkania była dla widzów droga! Gośćmi spotkania z artystką, prowadzonego przez Remigiusza Grzelę, byli: Izabella Cywińska, reżyserka przygotowująca grudniową premierę sztuki „...coś jeszcze musiało być" na podstawie opowiadań Hanny Krall, a także Łukasz Kos, reżyser, autor będącego w przygotowaniu spektaklu „Sklep przy głównej ulicy”, w którym Danuta Szaflarska grać będzie główną rolę (na marginesie: czy nie będzie to światowy rekord wieku artysty kreującego główną rolę w teatrze?).


Zapytana o swoje doświadczenia z reżyserem spektaklu, w którym już za dwa miesiące zamierza podbijać publiczność Teatru Żydowskiego, Danuta Szaflarska kurtuazyjnie wspomniała, że na szczęście na razie to są próby i jeszcze nikt jej krzywdy nie zrobił za jej lenistwo, zwłaszcza że „nie lubi uczyć się tekstu”. Nikt w to naturalnie nie uwierzył, na co aktorka przytoczyła anegdotę związaną ze swoim egzaminem do szkoły aktorskiej, podczas którego dowiedziała się od Aleksandra Zelwerowicza, że ma taką znajomość teatru, jak gdyby aptekarz pomylił kwas solny z kwasem siarkowym... Dziś – nikt już nie wątpi, że bagaż doświadczeń i wiedzy związanej ze sztuką, predestynuje artystkę do dowcipkowania ze swoich niegdysiejszych braków. Publiczność płakała też ze śmiechu słuchając, jak to po wojnie w Starym Teatrze w Krakowie mając już ponad trzydzieści lat, grała rolę czternastoletniej dziewczynki w sztuce „Teoria Einsteina”. Po którymś ze spektakli za kulisy wszedł znany wówczas krytyk Julian Kydryński, pogłaskał ją po głowie i zapytał: „Jak ci się dziecko podoba w teatrze?”. Odpowiedziała rezolutnie: „Bardzo, proszę pana” i ładnie dygnęła. Na drugi dzień krytyk przyszedł serdecznie przeprosić. Innym znów razem w Starym Teatrze grano sztukę pt. „Beksa”. Główną rolę grała dziewięcioletnia dziewczynka, jednak szła do komunii i trzeba ją było zastąpić. Kilkukrotnie starsza aktorka była drobnej postury i – mimo braku znajomości roli – postanowiono, że zrobi zastępstwo. Kiedy wchodziła w kostiumie scenicznym między dzieci, jeden z chłopców podstawił jej nogę. Uśmiechnął się i spytał: „Ty dzisiaj grasz?”. Dał się nabrać! Myślę, że i dziś wielu dałoby się nabrać, że aktorka jest o wiele dziesięcioleci młodsza!

Remigiusz Grzela tak pięknie sterował rozmową, że momentami robiło się jednak mniej familiarnie, a bardziej nostalgicznie. Kiedy Danuta Szaflarska opowiadała o swoim dzieciństwie, wiele osób na widowni miało łzy w oczach. Aktorka wspominała, że dawniej wieś była bardzo czysta, nie to co dzisiaj. Przyczyna takiego stanu jest bardzo prosta: była taka nędza, że nikt nie miał po prostu nic do wyrzucenia, byle butelka stawała się rodzinnym skarbem. Mimo to wyniosła z dzieciństwa na wsi coś, czego jej nikt nigdy nie odbierze – ślebodę – czyli wolność, którą ma w sobie do dziś. O gwarze, którą mówiła wówczas, a którą aktorka doskonale do dziś pamięta, też pojawiło się słów kilka. Co zapamiętałem najbardziej? Chyba słówko: styrmać się, oznaczające: iść pod górę.
Widać było wyraźnie, że pytanie o matkę wzruszyło wybitną postać polskiej kultury. Powiedziała jedynie, że mama nie była krytyczna wobec jej dokonań, szkoda tylko, że niewiele ich widziała, bo zmarła wcześnie. Z kolei z humorem opowiedziała o tym, że była zachwycona Wandą Wasilewską, prekursorką realizmu socjalistycznego w literaturze polskiej.
Najpiękniejsze pokłady wspomnień ruszone zostały wówczas, gdy prowadzący zaczął podpytywać artystkę o jej sceniczne wspomnienia. Dostało się wówczas Ludwikowi Solskiemu i jego żonie. Solskiego Danuta Szaflarska bardzo chciała zobaczyć już w młodości. Udało się, jednak wyszła z teatru wielce zawiedziona, zobaczyła bowiem nie aktora, a „szmirusa”, który zamiast stać się postacią, ogrywał ją tanimi chwytami (Izabella Cywińska dodała również, że dodatkowo Solskiemu brakowało również osobowości). Z kolei Irenę Solską zapamiętała jako aktorkę, która mówiła bardzo źle. Co więcej, kiedy zetknęła się z nią w Szkole Teatralnej, Solska nie była jeszcze doświadczoną reżyserką i zajęcia z nią ograniczały się do bezustannego czytania tego samego tekstu, co było dla młodych adeptów sztuki scenicznej zwyczajnie nudne. Za to kiedy studenci zobaczyli Solską na scenie w roli Balladyny - zrozumieli, jak znakomita to była aktorka.

Z ogromną estymą wspominała aktorka także Stanisławę Perzanowską, którą zapamiętała jako genialnego pedagoga. Perzanowska reżyserowała wspaniale zwłaszcza sztuki mieszczańskie. Gdy grała Hesię w „Dulskiej”, Perzanowska powiedziała jej: „Nie graj młodej Dulskiej, graj starą!” Ta celna uwaga dała tej roli nową jakość. Szaflarska grała też u niej arcytrudną rolę w „Aszantce”.
Opowieść o występie dla AK w lasach lubartowskich podczas II wojny światowej była rewelacyjna. Danuta Szaflarska pojechała tam wówczas z plejadą znakomitych aktorów, jednak nie dane im było wystąpić, bo okazało się, że łącznik dotarł do nich i mówi: uciekać – pacyfikacja Lubartowa! Nocowali w lesie. Wraz z koleżanką aktorka zrobiła sobie maseczkę na twarz z poziomek, które akurat obrodziły. Wracając do obozowiska, o mało nie zostały zastrzelone przez kolegę – Zarzyckiego – jak sam stwierdził - za głupotę. A cóż to jednak za głupota? - odparła Szaflarska – gdyby złapali je Niemcy - umierając miałyby już w nosie czerwoną maskę na twarzy, a tak chociaż cera im się poprawi...
Pytana, czy przeżycia wojenne bardzo ją zmieniły, aktorka odpowiedziała niezwykle mądrze: „ Nie wiem... Tak długo trwała, tyle się przeżywało... Nie wiem, czy człowiek w ogóle wie, jak się zmienia. Tyle złych rzeczy widziałam, ale potrafię to odsunąć od siebie i żyć tym, co się dzieje wokół. Córka w Powstaniu Warszawskim miała półtora roku. Odsuwa się to...”
Okazało się przy okazji, że bohaterka spotkania ma z Teatrem Żydowskim, gospodarzem wydarzenia, więcej związków niż li tylko nadchodzącą premierę. Znała bowiem Idę Kamińską! Dzięki znajomym z Wilna była na jej jubileuszu, a gdy dostała nominację do Oscara, była też na wydanej ku jej czci kolacji u ambasadora amerykańskiego. „Sklep przy głównej ulicy” – nakręcony w 1965 r. zostaje teraz przeniesiony na deski teatru tylko dlatego, jak wyjaśnili goście artystki, że zgodziła się ona zagrać główną rolę, dzięki której Ida Kamińska zdobyła nagrodę w Cannes!

Aktorka pozwoliła nam także zrozumieć swoją niesłychaną siłę witalną. Wyjaśniła, jak uwielbia latać samolotami i któregoś dnia zaproszona przez znajomego, wykonywała wojskowymi samolotami RWD8 oraz RWD13 podniebne ewolucje akrobatyczne. Nie gardzi też oczywiście standardowymi lotami pasażerskimi! Uwielbia się też huśtać, co doprowadzało nie raz do zabawnych sytuacji na planach filmowych. Dziś, gdy na artystkę chucha się i dmucha, ma też w zwyczaju np. nie korzystać z przypisanego jej w Teatrze Rozmaitości kierowcy, bo - jak twierdzi - szkoda jej czasu na niego czekać, ucieka więc do tramwaju!
Najpiękniejsza anegdota trafiła się oczywiście na koniec. Aktorka, wracając do czasów dzieciństwa (a dzieckiem czuje się w dalszym ciągu!) opowiedziała, jak uczyła się łapać zaskrońce. Patrzyła zatem na koty, które polują na myszy, niby obojętne, nie zainteresowane, ale doskonale zorientowane, kiedy wystarczy jeden skok, by zdobyć upragnioną ofiarę. Dzięki kotom właśnie złapała niejednego węża! Przed niektórymi (żmijami) zaś uciekała wielokrotnie, mając to szczęście, że żmije nudziły się pogonią! Kto tego nie słyszał osobiście, niech żałuje!
BAGAŻE KULTURY dały mi niesłychaną przyjemność wysłuchania wspomnień wielkiej aktorki. Żałuję tylko, że zabrakło czasu na pytania od publiczności. Przygotowane przeze mnie pytanie pozostanie więc nieodkryte, może jeszcze kiedyś będzie okazja, by je zadać?
S (tekst i foto)

4 komentarze:

  1. Ojej, nie słyszałam o czymś takim, bardzo chętnie wzięłabym w czymś takim udział ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będziemy informować o kolejnych spotkaniach z tego cyklu! Warto się wybrać, bo bohaterowie BAGAŻY KULTURY są nieprzeciętni, a wrażenia niezapomniane! P.s. Bilet kosztuje 5zł.

      Usuń
    2. i ja na pewno będę też uważnie rozglądał się za ogłoszeniami o kolejnych spotkaniach i je udostępniał :)

      Usuń
  2. Mnie najbardziej ze było już tych spotkań tak wiele, a myśmy tam nie byli! To już nie wróci...

    OdpowiedzUsuń