poniedziałek, 28 grudnia 2015

Sześć razy seriale kryminalne, czyli kto to robi lepiej

Ponieważ zbieram się do podsumować filmowych roku, sporo zaległości do opisania zostaje na styczeń, ale o serialach warto napisać jeszcze w tym roku. W końcu działo się w nim sporo. O wielu już pisałem (Fargo, Detektyw i inne), ale zostawiłem sobie na deser aż sześć obejrzanych do końca albo w dużej części. Miał być tu jeszcze jeden, ale obiecałem sobie, że dopóki nie obejrzę do końca, to o nim nie napiszę (a jest o czym!).  

Układ, Pakt, Mały Quinquin, Prokurator, Backstrom, Grantchester
Przyjrzyjmy się kto wyszedł z tego pojedynku zwycięski.


Skandynawowie w tej chwili królują na rynku wydawniczym, ale jak widać dostarczają też całkiem dobrych scenariuszy. Norweski serial "Układ" puszczało Ale Kino jesienią, a HBO zaraz potem ogłosiło premierę swojego "Paktu", który jest wierną adaptacją tamtego scenariusza. Gdy widziałem zwiastuny, krew mnie zalewała, że wszystkie szczegóły tak wiernie skopiowano i wieszczyłem kichę. A tu okazuje się, że w tym norweskim nie udało się przykuć mojej uwagi tak bardzo jak w polskiej produkcji. Niby o tym samym, choć w pierwowzorze więcej było sugestii dotyczących jakichś tajemnic z dzieciństwa obu bohaterów. Im dalej jednak w las, tym więcej zmian w naszej wersji, a i klimat jakiś taki bardziej duszny, klaustrofobiczny. Warszawa jako miasto biurowców ze szkła i stali, przekrętów na dużą skalę, afer nakręcanych przez służby, które z drugiego rzędu, przez marionetki załatwiają wszystko co chcą. Możemy w to uwierzyć w Norwegii, ale okazuje się, że dużo bardziej wierzymy w to w Polsce. 
Nasz Dorociński lepszy niż grający rolę głównego bohatera, dziennikarza, wpadającego na trop afery Jona Oigardena i całość oceniam w naszej wersji lepiej. Może nie ma tak szybkiej końcówki, ale zamiast thrillera sensacyjnego, wolę właśnie ten duszny klimat kryminału, niepewności i tajemnicy.
Cholera, HBO jednak zatrudnia fachowców. Przy tym co zrobiło AXN z kolejnym sezonem Zbrodni, to jak niebo i ziemia.


Czemu wspominam o tamtym kiepskim serialu - bo zabawnie ogląda się tych samych aktorów obsadzanych w prawie identycznych rolach. W "Prokuratorze" mamy nie tylko gliniarza, szefową prokuratury/komendy, ale i syna, który gdzieś pojawia się na horyzoncie. I wszyscy grają prawie tak samo... Prawie, bo jednak dużo zależy też od scenariusza - masz co zagrać, jest dobry reżyser, to i nie będziesz w efekcie wyglądał jak kołek. "Prokurator" to kolejne podejście TVP do serialu kryminalnego (już ten z Linda był niezły, ale nie doczekał się kontynuacji, może teraz się uda?) i tym razem zaproszono do współpracy braci Miłoszewskich. Choć lepiej znany jest Zygmunt, piszący kryminały, obaj znają się na pracy dla telewizji. Naszkicowali całkiem fajną historię - każdy odcinek to jakaś mniej lub bardziej tajemnicza sprawa rozwiązywana przez zaprzyjaźnionych mężczyzn: prokuratora i policjanta. Do tego wszystkie odcinki łączy tajemnica, którą skrywa przeszłość tytułowego, trochę ekscentrycznego i staroświeckiego prokuratora (w tej roli wyśmienity Jacek Koman). Dobre dialogi, niezłe tempo, w miarę ciekawe sprawy, odrobina humoru i świetne postacie w drugim planie (choćby ekipa techniczna). Naprawdę warto sięgnąć po ten serial, jeżeli ktoś go przegapił. Może nie ma jakichś super zawikłanych spraw, czasem finały odcinków są trochę naciągane, ale całość ogląda się wyśmienicie, bo to bohaterowie, których się lubi i chce się im kibicować. 

Kolejna rzecz to mój zdecydowany faworyt. Dlaczego? Bo jeszcze w życiu nie oglądałem tak pokręconego serialu. Czegoś tak oryginalnego na pewno jeszcze długo nie znajdziecie. Wyobraźcie sobie, że historię o okrutnych morderstwach na francuskiej prowincji, ktoś postanawia nakręcić z naturszczykami, nawet ich specjalnie nie przygotowując do pracy z kamerą - zasada: im dziwniej, tym lepiej, im więcej improwizacji i wygłupów, tym bardziej autentycznie, tu chyba stała na pierwszym miejscu, nawet przed fabułą, jej logicznością, zagadką kryminalną i próbą jej rozwiązania. Reżyser Bruno Dumont znany raczej jako twórca kina autorskiego, dostał chyba wolną rękę i stworzył coś niepowtarzalnego. 
photo.titleWszystko zaczyna się od odnalezienie martwej krowy, w której wnętrznościach odkryto szczątki ludzkie...
Czarna komedia, groteska w sposobie prowadzenia śledztwa i działaniach dwóch policjantów (przebijają na głowę wszelkie duety policyjne!), zmowa milczenia i pełne dziwactw życie małej społeczności we Flandrii - ta mieszanka jest po prostu przepyszna! Żona stwierdziła, że chyba zamiast aktorów do kręcenia zatrudniono pensjonariuszy jakiegoś domu opieki społecznej albo psychiatryka... Może i tak. Ale efekt kapitalny.


Pisałem już o Endeavour i kilku innych dość klasycznych produkcjach brytyjskich i nie ukrywam, że czasem lubię właśnie takie klimaty. Grantchester to właśnie produkcja dla fanów opowieści w stylu Agathy Christie. Nie chodzi nawet o to, że nie opowiada o współczesności, ale o sposób w jaki to opowiada. W tym klimacie u nas robiony jest np. Ojciec Mateusz. Ważni są ludzie mieszkający w miasteczku, relacje między nimi, problemy głównego bohatera (pastor, który zmaga się z traumą z wojny), przyjaźń (najpierw szorstka) z miejscowym policjantem, a dopiero gdzieś w drugim planie mamy zagadki kryminalne, które trzeba rozwiązać. 
Wolne tempo, ale ogląda się to bardzo sympatycznie. 


Plakat do kolejnego filmu mówi chyba wszystko o głównym bohaterze. Jeszcze chyba nie widzieliście tak niesympatycznego, tak niechlujnego, tak egoistycznego, tak nadętego dupka w roli bohatera serialu kryminalnego. Niby w warstwie fabuły, poza perypetiami tego pana, jest raczej sztampowo, seriale amerykańskie są raczej kalką i po kilku odcinkach przestają bawić, ale ze względu na tę postać - przynajmniej warto spróbować. To tak jak z Kośćmi, Castle czy innymi tego typu - oglądasz, bo ktoś cię zaintrygował, spodobały ci się dialogi, humor, chemia między postaciami. I to jest chyba główna zaleta w tym przypadku. Chamstwo, zgryźliwość i niekonwencjonalne metody po prostu powalają.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz