niedziela, 6 września 2015

We are your friends, czyli miłość i marzenia w rytmie electro

Powoli wypełniam miejsca po zakończonych konkursach nowymi notkami, ale pewnie porządki na blogu będą jeszcze trochę trwały. Z góry przepraszam, jeżeli znajdziecie pozostawione w pośpiechu błędy, że graficznie to się sypie - zawsze ważniejsze było dla mnie samo pisanie, dzielenie się tym co gdzieś tam w głowie siedzi, niż szlifowanie tego tak, aby miało idealny wygląd.
Trzy nowe notki:
Film "Motyl i skafander"
staroć Wima Wendersa "Alicja w miastach"
i rzecz całkiem świeża - spektakl "Dybuk" z Teatru Żydowskiego
Zapraszam do czytania i komentowania.
A dziś coś zupełnie z inne bajki. Gwiazdki Disneya dorastają i próbują znaleźć sobie jakieś nowy wizerunek. O tej, której odwala równo pisać nie mam zamiaru, o drugiej pewnie na dniach wspomnę, a dziś Zac Efron. I muszę przyznać, że "We are your friends" na szczęście nie jest robione jedynie pod niego (takich filmów nie lubię). To historia ewidentnie skierowana do młodszego pokolenia - wczorajszych nastolatków - to oni pewnie będą widzieć w niej najwięcej mądrości życiowych i oryginalności. Ale dzisiejsi rodzice mogą potraktować to jako lekcję dla siebie - punkt wyjście do zrozumienia tego czym żyją dziś młodzi ludzie, jakie pytania sobie zadają, o czym marzą. Może to być przecież pretekst do ciekawej rozmowy.

No i na pewno jest to lekcja na temat muzyki, która fascynuje współczesnych młodych ludzi. Jeżeli techno kojarzy Wam się z bezmyślną łupaniną, przy której można bawić się jedynie po zażyciu jakichś prochów, to pewnie po obejrzeniu "We are your friends" nadal nie będziecie do niej przekonani i nie postawicie jej na równi z innymi gatunkami, ale przynajmniej zastanowicie się nad tym czy skomponować "przebój" tanecznej muzyki elektronicznej, jest tak łatwo jak nam się wydawało.

To film, w którym muzyka odgrywa ważną rolę - jest nie tylko czymś co ożywia życie wszystkich bohaterów, ale też pasją i szansą na karierę dla jednego z nich. I muszę przyznać, że choć zwykle te rytmy mnie drażnią, to tu prawie dałem się im porwać - sceny z koncertów, tworzenia muzyki, opowiadania o niej, są nie tylko barwne, żywiołowe, ale po prostu mają świetną energię.

photo.titleTrochę słabiej jest w warstwie fabularnej, ale też chyba nie oczekiwałem jakiejś super oryginalności. Miłość, przyjaźń, marzenia, zabawy, alkohol, dragi, frustracja, że pieniądze nie przychodzą tak łatwo jak by się chciało. Jak ma się lat dwadzieścia kilka po prostu inaczej patrzy się na świat. Kto potrafi z odwagą spojrzeć w przyszłość, pomyśleć o odpowiedzialności, pracy, stałym związku, zrezygnować z czegoś co odciąga od realizacji długofalowych planów? Większość żyje chwilą, iluzją, że szczęście jest na wyciągnięcie ręki i najlepiej bez specjalnego wysiłku. Ech....
Przyjaźnie się kończą, drogi się rozchodzą. I to też chyba jest naturalne. Czasem po prostu trzeba wziąć odpowiedzialność za siebie i pozwolić na to samo innym.
Trochę się bałem tego, że ta opowieść o młodym początkującym DJ'u będzie zbyt lekka, dyskotekowa, przesłodzona. Na szczęście nie jest tak do końca. Znalazło się miejsce i na jakiś morał, lekcję życia. I choć może nie jest to coś co zapamiętamy na długo, to ogląda się całkiem fajnie. Pewnie nadawałoby się na przebój wakacyjny w kinach, ale dystrybutor wyznaczył premierę dopiero niedawno.
Macie więc jeszcze okazję się wybrać.
Seans obejrzany dzięki współpracy z Multikinem.

2 komentarze:

  1. Muszę zobaczyć :) Reżyser jest współprowadzącym Catfish na MTV, sympatyczny gość. A w podobvnych klimatach - mimo że nie jestem fanem takiej muzyki - uwielbiam "It's all gone Pete Tong".

    OdpowiedzUsuń