czwartek, 7 lutego 2013

Wróg numer jeden, czyli nie będę bił braw

Już za chwilę na ekranach kin, więc nie ma co dłużej odkładać notki o najnowszym dziele Kathryn Bigelow (o Hurt Locker kiedyś już pisałem) zwłaszcza, że to kolejna z tegorocznych nominacji Oscarowych. Ale wiecie co? Wkurzył mnie trochę ten obraz i nominacja dla niego. Traktuję to jako kolejny przykład buty Amerykanów, którzy wyszukują i nagradzają często nie tyle rzeczy najlepsze, ale raczej po prostu ważne dla samych siebie (np. dotyczących ich historii, patrz Lincoln, o którym lada chwila też będę pisał).  Najważniejszy mój zarzut: ten film ogląda się tak jakby w ostatniej chwili próbowano zmienić na siłę jego wymowę i zakończenie (z krytycznego na pochwalny). Już pal licho, że się wlecze niemiłosiernie, ale to co widzimy na ekranie wcale nie usprawiedliwia moim zdaniem ani długości, ani też nie pozwala uznać tego za jakieś arcydzieło z głębokim przesłaniem. A propos długości: co za jakiś głupi zwyczaj się robi w tym Hollywood żeby każdy film miał koniecznie 150 minut? Ja rozumiem, że po Władcy Pierścieni każdy by chciał osiągnąć podobny efekt finansowy, ale nie każdy przecież jest Peterem Jacksonem i ma jego talent.

Opowieść o tym jak to USA walczy żmudnie z terroryzmem śledzimy głównie poprzez losy jednej z agentek CIA, która po wysłaniu do Pakistanu wdraża się w pracę "w terenie" i potem całe lata poświęca swojej obsesji. Wydaje jej się, że pewien trop, który pojawia się w przesłuchaniach, tajemnicza postać kuriera, który ma kontaktować się z samym Osama bin Ladenem doprowadzi ją do tego celu numer jeden. Latami poświęca temu wszystko, nawet gdy wszyscy wokół już stukają się w głowę i radzą by podjęła inne tropy. Ale ona jest uparta. No i jak to u Amerykanów, domyślamy się, że coś w jej samotnej walce musi być - dąż do celu nieustannie, a na pewno Ci się uda (choćby i na emeryturze), nie daj sobie odebrać prawa do sukcesu, bo gdy będziesz blisko celu chętnych do świętowania zwycięstwa będzie wielu... Oj oni tak długo potrafią i uwielbiają takie historie.
Ale dla mnie dużo ciekawsze było to co w tle i przyznam iż żałuję, że to właśnie nie zostało jeszcze bardziej uwypuklone w filmie. Chodzi o podstawowe pytanie o sens tego typu działań. Albo o pytanie jakim kosztem można próbować osiągnąć cel? Tu już nie chodzi o biliony dolarów wydane na tajne operacje, sztaby agentów, których głównym celem było upolowanie i odstrzelenie 20 ludzi (argumentując że jak ich nie będzie to zamachy się skończą). Raczej chodzi mi o politykę w stylu: wszystko mi wolno obojętnie w jakim kraju się znajduję, a żeby dotrzeć do jakiejś informacji mogę nawet próbować łamać i torturować ludzi, którzy kiedyś przypadkiem z tamtymi się zetknęli. Nie będę Wam opowiadał o różnych scenach tego filmu, metodach na wydobywanie informacji, czy o manipulację odczuciami widza różnymi scenami aby ten uznał iż ci agenci postępują słusznie albo że są tak naprawdę biednymi ofiarami chorej nienawiści muzułmanów prowadzących świętą wojnę.

Przecież nienawiść do Amerykanów nie bierze się znikąd. Jest raczej wynikiem m.in. ich długofalowej polityki na Bliskim Wschodzie, w której pod sztandarami krzewienia demokracji tak naprawdę wciąż chodzi jedynie o kasę i ich interesy (i sojusznika jakim jest Izrael). To, że aby zadać im bardziej dotkliwy cios i zwrócić uwagę świata Al Kaida przeniosła walkę na teren Stanów jeszcze bardziej tylko rozsierdziło Wuja Sama. Ale zwróćcie uwagę choćby na liczby pojawiające się w napisach końcowych: w zamachach 11 września zginęło 3000 osób. W działaniach CIA, które podjęto w ramach "prewencji" wg. oficjalnych danych zginęło 30 000 osób. Ha! 
Wystarczy przyjrzeć się scenom wkroczenia oddziału specjalnego do domu, w którym ma się ukrywać Osama bin Laden - strzelają nie zważając na to czy ktoś ma broń czy nie - tu nie chodziło o aresztowanie, choć mieli taką możliwość, ale normalną egzekucję (zabijają nawet kobietę, która w rozpaczy rzuciła się na ciało męża)... Im dłużej to oglądałem tym bardziej narastała we mnie złość na ich butę, postrzeganie siebie jako panów świata stojących ponad prawem. Bo mimo różnych wątpliwości jakie mogą pojawiać się w trakcie filmu, jego wymowa końcowa jest właśnie taka: po latach wytężonej pracy osiągnęliśmy wreszcie jej cel i sukces. Yes! Yes! Yes! A jakimi metodami to już nieważne (w fabule możemy dostrzec nie tylko wątek polskich tajnych więzień CIA, ale i kłamiącego w wywiadzie Obamę, że USA nigdy nie wykorzystuje tortur). 
Zamiast o filmie zrobiła mi się notka polityczna. Ale naprawdę nie widzę w tym dziele nic ani odkrywczego ani wielkiego. Wkurzała mnie fabuła, jej sposób prowadzenia, te wszystkie drobiazgi, gdy człowiek ma ochotę się oburzyć, a ewidentnie masz odczucie jako widz, że oczekuje się, że będziesz klaskał i się cieszył. Mam bić brawo? Nie będę. Może nie jest to obrzydliwa agitka, ale i tak odbieram to jako słaby i chaotyczny film, który sprawia wrażenie jakby twórcy sami nie wiedzieli co chcą powiedzieć. Nie potrafiłem się skupić na historii i determinacji tej jednej agentki, choć bardzo starano mi się pokazać jej ludzką twarz (Jessica Chastain zagrała naprawdę dobrze!). Im dalej w las tym bardziej całość przypominała po prostu bardzo schematyczną opowiastkę o tym jak to musi się udać, bo los wynagradza wytrwałość. Oczywiście musiały pojawić się trudności, wahanie, kryzys, ale i tak już widzieliśmy bohaterkę triumfującą. Dokonała się zemsta. Tylko co dalej?
Niby Operacja Argo wykorzystuje podobny schemat, ale tam wyszło dużo lepiej. Na plus - mam wrażenie, że w miarę wiernie oddaną atmosferę takich dochodzeń - ciągną się latami, często opierają się na drobiazgach, które mogą umknąć, na przypadkach. No i sama akcja sił specjalnych - ukazana aż do bólu realistycznie, niby bez fajerwerków, ale może dzięki temu jeszcze bardziej przykuwa uwagę (i oburza jak w moim przypadku)

Co mam powiedzieć? Żebyście nie oglądali? Jak ktoś jest ciekaw i tak obejrzy. Ale interesujące jest dla mnie to jak ten film będziecie odbierać. Bo może tylko mnie te wszystkie elementy tej historii tak uwierały, że nie potrafię się nią ani cieszyć, ani uznać tego filmu za wartościowy?

PS Nie, nie popieram żadnych zamachów i terrorystów, nawet walczących o słuszną dla nich sprawę. Ale takie obrazy jak ten po prostu zawsze pozostawiają we mnie niesmak, myślę że to nie może być powód do radości, dumy, że to nie może być wygrana wojna. Bo niesprawiedliwość zawsze będzie budzić opór i bunt, a na miejscu zamordowanych mogą bardzo szybko wyrosnąć kolejne pokolenia, które będą jeszcze bardziej nienawidzić morderców.          

6 komentarzy:

  1. Nie oglądałem "Wroga", ale podsuwam Ci porównawczo refleksję człowieka, którego zdanie i przemyślenia ogromnie cenię, polskiego podróżnika i dziennikarza z USA, znanego blogosferze jako Logos Amicus (skojarzyło mi się, bo obu Was mam w obserwowanych). Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki! ciekawe i troszkę nawet więcej o samym filmie. Ale jak widzę nie tylko we mnie budzi on jakiś dyskomfort

      Usuń
  2. Też mi się wydaje, że ostatnio Amerykanie tworzą filmy "ważne dla nich samych", nagradzając je brawami. Jak choćby "Lincoln", którego jak i "Wroga..." nie oglądałam. Chyba sobie odpuszczę, no nie wiem...

    OdpowiedzUsuń
  3. Amerykanie kochają samych siebie i to widać, w filmach wojennych stawiają siebie zwykle na bohaterów, w filmach sci-fi również, delikatnie dając do zrozumienia, że Ruscy i Chińczycy i inne narodowości równają się stereotypom. Prawdopodobnie filmu nie obejrzę, dzięki za ostrzeżenie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. nie powiedziałbym, że to film tylko dla Amerykanów. i nie wiem, dlaczego mamy się czepiać wiernemu odwzorowaniu akcji oddziału specjalnego w Abbottabadzie. pretensje można mieć do wykonawców i planistów, ale do twórców filmu, że pokazali tak, jak to naprawdę wyglądało?

    (ostatnio czytałem podobną opinię - że to film dla Amerykanów i film dla zainteresowanych terroryzmem, dlatego nie wiem już - może tak mi się podobał właśnie ze względu na zainteresowanie tą tematyką. pisałem o tym licencjat, dość mocno się w to wkręciłem)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to kilka rzeczy, które składały się na moją notkę. To że film interesujący i ważny głównie dla Amerykanów (i garstki ludzi na świecie) to fakt, ale bardziej chodziło mi też o to, że nie ma w nim nic wyjątkowego , ale właśnie dlatego, że jest ważny dla nich dostał moim zdaniem nominację. I jak widzisz nie czepiam się wiernego odwzorowania akcji, a raczej piszę o emocjach jakie oglądanie tego we mnie wywołało. A jak Ty odbierasz ten film? Jako krytykę działań służb specjalnych czy raczej jako opowieść o ich sukcesie? Bo dla mnie ten film stoi w rozkroku, przechyla się to w jedną to w drugą stronę co jeszcze bardziej drażni

      Usuń