środa, 20 czerwca 2012

Koncert dla Stopy - po raz drugi, czyli pamiętając i wspominając

To już ponad rok minął od śmierci Piotra "Stopy" Żyżelewicza. O ubiegłorocznym koncercie różnych muzyków i przyjaciół, którzy postanowili zagrać aby go wspominać i by wesprzeć jego rodzinę pisałem tutaj. W tym roku też nie mogło nas zabraknąć! Tu już nawet nie chodzi o te wszystkie kapele i możliwość słuchania muzyki, ale tę szczególną atmosferę, która jednoczy i tych, którzy są na scenie i pod nią. Pamięć o zmarłym i świadomość, że nie całkiem odszedł - pozostał nie tylko w muzyce jaką współtworzył. Przypominały o tym m.in. dwa zestawy perkusji, na których grał i które cały koncert były wykorzystywane. Ma to się stać pewnego rodzaju tradycją, by spotykać się co roku i grać dla Stopy i jego rodziny... Hasło jakie się pojawiło przy okazji koncertu to: More than live music i coś w tym jest. Prowadzący Piotr Stelmach cały czas podkreślał nie tylko cel dla którego się zebraliśmy, ale wciąż sam powracał do "Stopy" wspomnieniami... Ten koncert przekracza ramy gatunkowe muzyki, nie ma tu bisów, to raczej spotkanie przyjaciół, stąd sporo gości pojawiających się na scenie, różnych pomysłów i składów, które tworzą się ad hoc na potrzeby koncertu.

Muzycznie dominują kapele, z którymi grał Stopa, ale są też Ci, z którymi się przyjaźnił, Ci którzy się na jego muzyce wychowywali (do czego przyznało się Vavamuffin). Zaczął Deriglasoff nawiązując do Brygady Kryzys, potem już ich własne numery - fajna trochę psychodeliczna muza, Olaf swoim wokalem tworzy fajne rzeczy - to szybkie przechodzenie od charakterystycznych niskich tonów aż do wrzasku... Potem energetyczne Vavamuffin - niesamowite jak potrafią w szybkim tempie zawładnąć salą i podkręcić atmosferę. Jeżeli podobały się wam ich nagrania na płytach czy w radiu zobaczcie co wyczyniają na koncertach! Ska-ska-ska-kanie i bujanie macie gwarantowane!  
Tomasz Budzyński tym razem z projektem solowym - on na gitarze klasycznej, do tego jeszcze prowadząca, saksofon i perkusja. Muzyka dużo bardziej nastrojowa, lżejsza niż to co robi z Armią, ale w finałowym numerze pokazali, że to nie oznacza, że nie ma w niej mocy - "Umieraj" rozkręcony porwał całą salę.. Przed przerwą zagrał jeszcze Izrael - podobało mi się, że Malejonek nie zagarnął dla siebie całej uwagi i Kelner mógł pokazać trochę inne oblicze tej kapeli. Kinior (na początku myślalem, że to Brylewski) szalał na scenie i wprowadzał pozytywne zamieszanie a to na saksie, bębnach czy innymi odgłosami. No i wreszcie kapela, na którą jak mi się wydaje przyszło najwięcej osób (sporo młodzieży) - Luxtorpeda (o pierwszej ich płycie pisałem tutaj, o drugiej wkrótce)! Niby projekt nowy, ale po pierwsze muzycy pierwsza klasa (no i świetny Hans na wokalu!), a po drugie muzyka, której ewidentnie u nas w kraju mało! Śpiewanie całych tekstów, kocioł pod sceną, ogólne szaleństwo na sali. Aż żal, że chłopaki zagrali tylko 4 numery (w tym przebojowy Autystyczny i słynny już Hymn), bo potem część składu (Kmieta, Robert, Drężek) została by zagrać już z Budzyńskim, Malejonkiem, Beatą na perkusji i Angeliką (cholercia nie pamiętam kto tam jeszcze dołączył do nich chyba Mateusz na saksie) jako 2Tm2,3. Końcówka w każdym razie mocna!

A po przerwie (podobnie jak rok temu)  zaczęło Mumio - tak, tak ten kabaret, podobno przyjaźnili się z Piotrem. To dowcip specyficzny, tu nie bardzo mi pasował, ale przyjęci zostali nieźle. Muzycznie trochę wspierał ich Darek Malejonek z zespołem i potem oni zagarnęli scenę dla siebie. Maleo Reggae Rockers jak zwykle buja i czaruje dęciakami, ja ich bardzo lubię (jeszcze od Za Zu Zi i możliwości przebywania z Darkiem i Siwym na 10 dniowej wspólnej trasie nad morzem) więc bawiłem się świetnie. Chłopaki mimo widocznych kilogramów (co widać i u mnie postępuje coraz szybciej) dają radę! Potem Voo Voo (i niestety długie przygotowania techniczne), których też uwielbiam - jak zwykle świetni, improwizujący (Mateusz to po prostu dynamit i człowiek orkiestra), czarujący na scenie muzyczne i poetyckie klimaty. Tym razem jeden numer zaśpiewała z nimi Kasia Żyżelewicz, czyli żona Stopy, a potem Anna Maria Jopek (ale też tylko jeden numer)...
No i tak - muzycznie świetnie, atmosfera też, ale następnego dnia trzeba do pracy, północ na zegarku, trzy kapele przed nami, a tu dzieci wydzwaniają, że mamy natychmiast wracać do domu (bo zostały same)... No i nie zostaliśmy do finału - ominął nas nie tylko T.Love, Karimski Club, Raz Dwa Trzy, ale i finałowy numer, który podobno został skomponowany specjalnie na tę okazję. Żal, ale co zrobić. Ważne, że mogliśmy tam być (bo w tym roku było niestety mniej osób). I za rok też będziemy! Nie tylko dlatego by się dobrze bawić, ale by pamięć o tym świetnym muzyku była wciąż żywa i by rodzina Piotra też miała poczucie, że o Nim i nich nie zapominamy.      
Zdjęcia autorstwa Artura Rawicza pochodzą ze strony cgm.pl - więcej znajdziecie tutaj
poniżej próbka muzyczna co mogliśmy usłyszeć!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz