piątek, 17 czerwca 2011

Koncert dla "Stopy", czyli trochę sentymentalny powrót do Stodoły

Jak pisałem kilka dni temu przyjaciele zmarłego perkusisty Piotra "Stopy" Żyżelewicza zorganizowali wspólny koncert aby nie tylko "Stopę" wspominać ale i po to wspomóc finansowo jego rodzinę. Mimo, że tydzień zrobił się wybitnie "wyjściowy" i cięzko było zgrac rózne rzeczy to jednak takiej okazji nie można było przepuścić. Po pierwsze cel, po drugie lista zespołów i artystów, którzy zgłosili chęć wystąpienia wyglądała bardzo smakowicie. Dla mnie to był trochę sentymentalny powrót do warszawskiego klubu Stodoła po latach nastu (o ile nie dwudziestu). A więc przy samych barierkach i mimo, że "rozsądek" nie pozwalał rzucić się na środek w pogo to jednak całkiem nieźle udało się poskakać i z boku. Bo też koncert nie miał charakteru stypy - raczej wspominania i zabawy przy świetnej muzyce, którą w jakiś sposób Stopa współtworzył. Niby się o tym wiedziało, ale ten koncert jeszcze mocniej pokazał jak różne to były projekty.
Zaczynał Zakopower, z którymi zdaje się, że nagrywał pierwszą płytę, potem niesamowity czad czyli punkowa Moskwa (chyba tylko raz widziałem ich wcześniej, chyba w 89-tym, ale mimo, że się postarzeli wciąż maja niesamowitego kopa). Dalej Brygada Kryzys - tu na scenie kolejne muzyczne legendy (bo Gumę z Moskwy też pewnie by można już uznac za dinozaura) czyli Robert Brylewski i Tomek Lipiński. Kapitalnie wraca sie do tych starych numerów np. do "Centrali". Brylewski został na scenie by zagrać z Armią - dla mnie chyba jeden z lepszych fragmentów koncertu (ale pewnie dlatego, że od dawna ich lubię). Teraz już zaczęło się i szaleństwo i wspólne śpiewanie (na dole notki fragment nagrany po amatorsku). I znowu część muzyków zostaje bo przecież 2Tm2,3 to projekt łączący muzyków różnych kapel - tym razem zagrali głównie materiał z płyty 888. Darek Malejonek przejął pałeczkę i rozbujał salę rytmami reggae (w jednym numerze pojawił sie znowu Robert Brylewski by zapowiedzieć kolejny koncert dla Stopy reaktywowanego składu Izraela - we wtorek 21-go w Warszawski Hard Rock Cafe). Pojawili się na scenie też ludzie z kabaretu Mumio - okazuje się zaprzyjaźnieni ze Stopą. Potem dwie kapele nie związane z nim muzycznie, ale zaprzyjaźnione z Voo Voo gdzie Piotr był perkusistą - razem w ubiegłym roku wędrowali przez Polskę z trasą "Męskiego Grania" - to Abradab i  Kim Nowak. Tak jak ci pierwsi niespecjalnie mi przypadli go gustu (jakoś jednak drażni mnie rap i bluzgi) to Kim Nowak (czyli między innymi synowie Wojtka Waglewskiego) naprawdę przekazali w publikę kawał świetnej energii. Potwierdza się moje przeczucie - ich płyta jest surowa i może momentami drażni, nie każdemu musi się podobać, ale na koncercie są 10 razy lepsi. Warto ich obserwować i oby nie wrócili do elektroniki bo w tym ich rockowym graniu jest mało kombinowania, a tyle radości i pozytywnej energii. Ciary chodzą po plecach. Jedni udają buntowników i wymyślają protest songi, a inni bez napinki moga się bawić i śpiewać choćby i o King Kongu.
Wreszcie kolejna "gwiazda" wieczoru czyli Kazik na żywo (i Litza ponownie na scenie wymiatający z gitarą) - pogo na sali, ale ja deczko rozczarowany bo nagłośnienie wokalu było tak schrzanione, że trudno było cokolwiek zrozumieć (czemu akurat na KNŻ?!?). No i wreszcie Voo Voo czyli kapela, z którą Stopa grał chyba najdłużej. No i zaproszeni goście - Joszko Broda, Mamadou, Adam Nowak z Raz Dwa Trzy (zagrali kapitalne balladki akustyczne z Wojtkiem Waglewskim), Katarzyna Nosowska i żona Stopy Katarzyna śpiewające razem "Nim stanie się tak...", Mateusz Pospieszalski szalejący po scenie. Naprawdę muza była tak świetna, że chciałoby się żeby to trwało jak najdłużej ale przecież to już po północy - piata godzina koncertu. Na finał jeszcze kompozycja Karima Martusewicza - przyjaciele Stopy tworzący mini orkiestrę symfoniczną i wokal Małgorzaty Walewskiej.
Magiczny koncert. Ta muzyka, która była tak ważna i dla Piotra i dla nas - słuchaczy. A w tle zdjęcia z albumów rodzinnych. 
A dla mnie i dla żony trochę powrót do lat młodzieńczych i do szaleństw koncertowych, na które już dawno nie mieliśmy okazji. Pal licho czasem kiepskie nagłośnienie, kto lubi czadową muzykę ten możliwość poskakania na koncercie przedłoży ponad słuchanie płyt w zaciszu domowym. Troszkę śmiesznie się człowiek czuje patrząc na tych muzyków - starszych panów z brzuszkami ale i wśród publiki też nie było ich mało (nie mówiąc o sobie). Widać z pewnych rzeczy się nie wyrasta, choć inni traktują je tylko jako "szaleństwa młodości".

5 komentarzy:

  1. Niesamowity był moment, gdy Budzy "podał" rękę Stopie i go przywitał.
    Można było odczuć obecność Piotra, bo pozostał na zawsze w sercach swych przyjaciół.

    OdpowiedzUsuń
  2. :) pozostał. i w sercach i w tej muzyce

    OdpowiedzUsuń
  3. Nawet nie wiedziałem ,ze Stopa nie żyje. Na warszawskiej scenie muzycznej to była legenda bębniarska za mojej młodości, a drugi to Gogo Szulc. Smutne. (Mansur)

    OdpowiedzUsuń
  4. niestety. wczesniej zdarzało się że odchodził ktoś z tych których widzieliśmy na scenie - wypadki, czasem niestety eksperymentowanie ze środkami. Teraz pewnie tym bardziej trudne to pożegnanie że prawie miesiąc był w śpiączce...

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak to możliwe, że wcześniej nie trafiłam na tego posta? A tak go wypatrywałam:) Po przeczytaniu znów się wzruszyłam. To był cudowny koncert! szkoda, że z takiej "okazji" zorganizowany:(

    OdpowiedzUsuń