Jak pisałem kilka dni temu przyjaciele zmarłego perkusisty Piotra "Stopy" Żyżelewicza zorganizowali wspólny koncert aby nie tylko "Stopę" wspominać ale i po to wspomóc finansowo jego rodzinę. Mimo, że tydzień zrobił się wybitnie "wyjściowy" i cięzko było zgrac rózne rzeczy to jednak takiej okazji nie można było przepuścić. Po pierwsze cel, po drugie lista zespołów i artystów, którzy zgłosili chęć wystąpienia wyglądała bardzo smakowicie. Dla mnie to był trochę sentymentalny powrót do warszawskiego klubu Stodoła po latach nastu (o ile nie dwudziestu). A więc przy samych barierkach i mimo, że "rozsądek" nie pozwalał rzucić się na środek w pogo to jednak całkiem nieźle udało się poskakać i z boku. Bo też koncert nie miał charakteru stypy - raczej wspominania i zabawy przy świetnej muzyce, którą w jakiś sposób Stopa współtworzył. Niby się o tym wiedziało, ale ten koncert jeszcze mocniej pokazał jak różne to były projekty.

Wreszcie kolejna "gwiazda" wieczoru czyli Kazik na żywo (i Litza ponownie na scenie wymiatający z gitarą) - pogo na sali, ale ja deczko rozczarowany bo nagłośnienie wokalu było tak schrzanione, że trudno było cokolwiek zrozumieć (czemu akurat na KNŻ?!?). No i wreszcie Voo Voo czyli kapela, z którą Stopa grał chyba najdłużej. No i zaproszeni goście - Joszko Broda, Mamadou, Adam Nowak z Raz Dwa Trzy (zagrali kapitalne balladki akustyczne z Wojtkiem Waglewskim), Katarzyna Nosowska i żona Stopy Katarzyna śpiewające razem "Nim stanie się tak...", Mateusz Pospieszalski szalejący po scenie. Naprawdę muza była tak świetna, że chciałoby się żeby to trwało jak najdłużej ale przecież to już po północy - piata godzina koncertu. Na finał jeszcze kompozycja Karima Martusewicza - przyjaciele Stopy tworzący mini orkiestrę symfoniczną i wokal Małgorzaty Walewskiej.
Magiczny koncert. Ta muzyka, która była tak ważna i dla Piotra i dla nas - słuchaczy. A w tle zdjęcia z albumów rodzinnych.
A dla mnie i dla żony trochę powrót do lat młodzieńczych i do szaleństw koncertowych, na które już dawno nie mieliśmy okazji. Pal licho czasem kiepskie nagłośnienie, kto lubi czadową muzykę ten możliwość poskakania na koncercie przedłoży ponad słuchanie płyt w zaciszu domowym. Troszkę śmiesznie się człowiek czuje patrząc na tych muzyków - starszych panów z brzuszkami ale i wśród publiki też nie było ich mało (nie mówiąc o sobie). Widać z pewnych rzeczy się nie wyrasta, choć inni traktują je tylko jako "szaleństwa młodości".
Niesamowity był moment, gdy Budzy "podał" rękę Stopie i go przywitał.
OdpowiedzUsuńMożna było odczuć obecność Piotra, bo pozostał na zawsze w sercach swych przyjaciół.
:) pozostał. i w sercach i w tej muzyce
OdpowiedzUsuńNawet nie wiedziałem ,ze Stopa nie żyje. Na warszawskiej scenie muzycznej to była legenda bębniarska za mojej młodości, a drugi to Gogo Szulc. Smutne. (Mansur)
OdpowiedzUsuńniestety. wczesniej zdarzało się że odchodził ktoś z tych których widzieliśmy na scenie - wypadki, czasem niestety eksperymentowanie ze środkami. Teraz pewnie tym bardziej trudne to pożegnanie że prawie miesiąc był w śpiączce...
OdpowiedzUsuńJak to możliwe, że wcześniej nie trafiłam na tego posta? A tak go wypatrywałam:) Po przeczytaniu znów się wzruszyłam. To był cudowny koncert! szkoda, że z takiej "okazji" zorganizowany:(
OdpowiedzUsuń