środa, 16 lutego 2011

Dystrykt 9, czyli my i obcy

Ten film to spore zaskoczenie - SF od dawna szło w kinie głównie w kierunku kina akcji, efektów i niewielką wagę przykładało się do jakiegoś przesłania. Tu od początku zwraca uwagę nie tylko forma - bliska filmowi dokumentalnemu, reportażowi (m.in. kamera z ręki), ale również pokazanie obcych nie jako istot, które są od nas silniejsze i których musimy się bać. Tu przez przypadek i awarię statku przybyszów są oni zdani na łaskę i niełaskę ziemian. I jak przybyszów potraktujemy? Myślę, że to chyba najmocniejsza strona tego obrazu - przez to, że są inni, ludzie traktują obcych nie tylko z wyższością, ale po prostu jak zwierzęta, które można trzymać w koszmarnych warunkach w zamkniętych obozach nazywając ich "krewetkami" i nie licząc się z ich prawami.
Migawki "z miasta" gdzie ludzie niczym w sondzie ulicznej mówią co z obcymi trzeba zrobić, nieliczne pikiety obronców praw obcych gdy próbuje się ich przesiedlić w jeszcze gorsze miejsce - dreszcze przechodzą bo niby zdajemy sobie sprawę z fikcji, ale klimat jest oddany bardzo naturalistycznie. Ten statek kosmiczny wiszący nad Johannesburgiem i wygląd obych to jedynie pewne rekwizyty bo film bardziej opowiada o nas samych - o ksenofobii, chciwości, pragnieniu przejęcia obcych technologii (oczywiście wojskowych) i kompletnym braku zainteresowania tym aby przybyszów zrozumieć czy poznać. Ponieważ różnią się wyglądem i nie dadzą się zasymilować najlepiej ich usunąć gdzieś daleko aby nie wchodzili nam w drogę. Obrazy nie są może bardzo drastyczne ale słowa jakie tu padają już tak - to normalne czystki etniczne np.: "odgłos palonych jaj z młodymi kosmitów przywodzi mi na myśl strzelający popcorn".
W skrócie o akcji: Korporacja zbrojeniowa, zostaje zatrudniona do dokonania eksmisji obcych z zajmowanych terenów (przy okazji szukają broni). Operacją dowodzi Wikus Van De Merwe (świetna chyba pierwsza główna rola Sharlto Copleya), który w trakcie niej przez przypadek zostaje poddany działaniu substancji chemicznej pozaziemskiego pochodzenia i jego ciało powoli zaczyna się przekształcać w ciało "krewetki". Od tej chwili na własnej skórze doświadczy odrzucenia przez ludzi a teren obcych stanie się jego jedynym schronieniem. W którymś momencie akcja zaczyna przypominać już typowe kino SF - strzelaniny, efekty itp. Ale mimo wszystko, to co zostaje w pamięci to ciekawy pomysł i pokazanie obcych zupełnie od innej strony. Może to nie jest - jak wielu wieszczy - rewolucja w gatunku, ale to chyba dobrze, że Peter Jackson (producent) oddał reżyserię w ręce debiutanta. Neill Blomkamp udowodnił, że liczy się nie tylko gigantyczny budżet, ale przede wszystkim scenariusz i pomysł.
Ha! Dobre, ciekawe, widowiskowe kino ze świetną muzyką i to produkowane poza Hollywood - Nowa Zelandia i RPA z dobrym filmem i dobrą kampanią reklamową wchodzą przebojem na nasze ekrany.

2 komentarze:

  1. oglądałem ten film i mogę powiedzieć że jest kapitalny, ale pod koniec aż mi się smutno zrobiło...

    OdpowiedzUsuń
  2. może dzięki temu, że to zakończenie jest takie tym bardziej się ten film zapamiętuje... chętnie też bym zobaczył jak po niego wracają z lekarstwem ale najwyraźniej reżyser uznał, że to mogłoby wpłynąć na odbiór filmu - zrobiła by się typowa historyjka z happy endem

    OdpowiedzUsuń