Automat perkusyjny, proste melodie grane na starych syntezatorach, mocno przypominają klimat wczesnych lat 90, gdy takich kawałków było sporo. Fascynacji taką muzyką nie ukrywają, ale jest też w tym coś dość oryginalnego - mimo tanecznych rytmów, jest tu coś mrocznego, co się wyczuwa, co sprawia że to nie jest muzyka do dyskoteki, tylko raczej to klubu dla miłośników gotyku. Charakterystyczny wokal i teksty - poważne, głębokie, nie omijające tematów egzystencjalnych, cierpienia, czy frustracji, nadają tej muzyce jakiegoś ciekawego cienia.
Muzycznie więc może nie ma w tym nic oryginalnego - choćby nasz Kapitan Nemo, miał dużo ciekawsze, bardziej rozbudowane kompozycje. Śpiewanie po rosyjsku też raczej jest blokadą dla kariery, a mimo to okazuje się, że sporo osób odkryło w tym coś interesującego i udało im się wydać i sprzedawać płytę w Stanach. Może podkreślanie w estetyce odniesień do dawnego sowieckiego imperium, jest tak inne, że może kogoś przyciągać. Panowie rzeczywiście w tym są dość konsekwentni, wybijając się na oryginalność, jak kiedyś zrobił to choćby Rammstein. Oni może nie są tak mocno wyróżniający się muzycznie, ale ich bronią jest właśnie pochodzenie, osadzenie w kraju, który dla wielu jest wciąż symbolem zamknięcia się przed nowoczesnością. Granie tak jak 30 lat temu również pasuje tu jak ulał.
Mamy więc dziwne połączenie zimnej fali, synth-popu, z depresyjnym klimatem à la Joy Division. W sumie fajnie by pasowało do jakiejś ścieżki filmowej, apokaliptycznej wizji łączącej przeszłość i teraźniejszość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz