wtorek, 18 października 2016

Oficjalny bootleg. Kraków 02.04.2016 - Kortez, czyli czy ty też się zakochasz w tej muzie?

Czas strasznie pędzi, a tu w najbliższych dniach zapowiada się jakiś szalony maraton. W ciągu raptem dwóch tygodni cztery miasta? Czuję się niczym jakiś przedstawiciel handlowy.
Dlatego zamiast planowanej notki dziś wrzutka o czymś innym. 
Najpierw wrzuciłem wpis o filmie francuskim, który chyba nawet jeszcze krąży gdzieś po kraju w kinach studyjnych: Co przynosi przyszłość? A teraz po raz kolejny uruchamiam play i lecimy o muzyce. 
Dziś, w tym kopniętym dniu udało się zrobić naprawdę sporo i ogarnąć lekko sprawy opóźnione, a cały czas akumulatory ładowała mi ta płytka. Szukałem co prawda nowego Kultu, ale na Deezerze jeszcze nie ma. Za to zerkając na nowości odkryłem, że kilka dni temu ukazał się dwupłytowy album koncertowy Korteza (podobno sprzedawany razem z dvd). Pamiętacie - pisałem już kiedyś o nim. I powtórzę to raz jeszcze: to gość, w którym można się zakochać od pierwszego utworu. Oczywiście w jego twórczości :) Przynajmniej ja "wsiąkłem" od razu. I potem Wam jeszcze: na żywo brzmi jeszcze ciekawiej niż w studiu.


Dlatego, że ta jego muzyka (i słowa, które są równie ważne) to niesamowita dawka wrażliwości, emocji i właśnie w takim kontakcie live, z widzami, czuje się to jeszcze wyraźniej. Krakowski Klub Studio i zebrani tam ludzie stworzyli kapitalną energię, a on to chłonął i oddawał. I oni też to chłonęli i oddawali. Aż chciałoby się tam być. Ale na razie możemy tego wysłuchać. Tej niesamowitej ciszy, gdy te delikatne dźwięki lecą w przestrzeń, melodii, która otula, a potem tylko pozostaje długo bić brawa i dziękować za to co Kortez daje ludziom.  
Piękne to. Niezależnie od tego czy to numery, z których jest najbardziej znany, ballady, wysmakowane i pełne czułości, czy też rzeczy nowsze (są tu też premierowe kawałki), bardziej energetyczne. Po prostu piękne. Nie przeładowane, takie szczere, nienachalne, nie udawane. Tak jak to wzruszenie, które słychać w jego głosie. Do tego naprawdę dobry zespół, który potrafi niektóre utwory zmienić w prawdziwe suity (czy tylko ja słuchając "Kominów" czuję się jak na koncercie Doorsów?). Pewnie znajdą się ludzie, których te melodie nie urzekną, może powiedzą: smęty, zbyt powtarzalne. Ale olać ich. Może przyjdzie czas, że będą szukali w muzyce czegoś innego niż tylko mocne bity. I wtedy miejmy nadzieję, że odkryją tego gościa. Oby się tylko nie wypalił, bo na razie to co robi jest cholernie autentyczne i świeże. Wychodzi gość wyglądający na hiphopowca, wyciąga gitarę, zaczyna śpiewać, a ty po prostu wymiękasz.  
Warto posłuchać tego krążka. Do zdobycia chyba tylko na koncertach i w jednym sklepie wysyłkowym, ale przekazujcie znajomym choćby ten link do Deezera. Można legalnie wysłuchać w całości, a potem poszukać już płyt w sklepach. Bo przecież taki artysta zasługuje na to by kupować jego płyty, by mógł dalej nagrywać.

2 komentarze:

  1. Korteza pokochałam od pierwszego usłyszenia w "trójce". Kupiłam parę miesięcy temu płytę, która jeździła ze mną w samochodzie i była przez ten czas odtwarzana non stop. I wydawało mi się, że moje uwielbienie jest już tak wielkie, że nie może być większe. Jakże się myliłam! Poszłam na koncert Korteza i przeżyłam przepiękne chwile. Podpisuję się pod każdym słowem , które powyżej napisałeś. nic dodać, nic ująć. Bardzo lubię jego wrażliwość, melancholię, prosty przekaz.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i mówmy o tym innym, by też spróbowali przenieść się choć na chwilę w trochę inny wymiar :) Dzięki i pozdrawiam!

      Usuń