sobota, 6 lutego 2016

Niebezpieczne związki, czyli w świetle świec

Wczoraj spektakl w teatrze Ateneum (dzięki Włodek!), dziś kolejne spotkanie z Agatą Kuleszą - tym razem na ekranie kinowym. Zapowiada się maraton z tą aktorką na blogu w najbliższych dniach. Teatru będzie na pewno coraz więcej, dlatego też pewnie niedługo wydobędę na wierzch, ukrytą dotąd zakładkę z przedstawieniami. Na razie głównie Warszawa, ale może uda ruszyć się trochę w Polskę. No i oczywiście nadal - dzięki projektowi Na żywo w kinach  cały czas zamierzam biegać na kolejne perełki ze scen brytyjskich. I dziś o jednej z nich.
Dzięki kinu Atlantic (ukłony) byłem na premierze, ale niedługo wiem, że spektakl wejdzie też na ekrany Multikina. Zaglądajcie do Waszych kin (np. w Warszawie) i szukajcie zakładki z wydarzeniami - jeszcze w lutym szykują się dwa nowe przedstawienia: Zimowa opowieść i Jak Wam się podoba.
Aha jeszcze, trochę w temacie teatralno-aktorskim: Dopisałem kilka słów do recenzji autorstwa Włodka książki wydanej przez Wydawnictwo Prószyński: Krafftówna w krainie czarów. I polecam równie gorąco jak i on!




Niebezpieczne związki. Tytuł, który wielokrotnie był już wznawiany, ale chyba jedną z ciekawszych kreacji mogliśmy zobaczyć w wykonaniu Michelle Pheipher, Glenn Close i Malcovicha. Czy warto więc mierzyć się z tym tekstem ponownie? Szukać na niego nowych pomysłów inscenizacyjnych i interpretacyjnych? Moim zdaniem tak. I choć ciekaw jestem próby przeniesienia tego dziwnego związku do czasów bardziej współczesnych, muszę przyznać iż pomysł National Theatre (a dokładniej sceny Donmar Warehouse) by odegrać to nie tylko w kostiumach epoki, ale i na małej przestrzeni, oświetlonej prawdziwymi świecami - był po prostu świetny. Aż chciałoby się tam być. Niby oszczędne dekoracje, ale jakże pomysłowo wszystko wykorzystane... A już przejścia między poszczególnymi scenami - miodzio (choć tu już nie było zaskoczenia, bo widziałem podobne pomysły).

Skandalizująca powieść Choderlosa de Laclosa o miłości, zdradzie, intrygach i zazdrości to tekst, który ma w sobie tyle dramatyzmu, jakiejś dziwnej chemii, gry między kobietami i mężczyznami, że trudno mówić o tym by się zestarzał. A że kostiumy i przedrewolucyjna Francja? W pewnych sprawach niewiele się zmieniło. Nadal dużo więcej wypada i wybacza się mężczyznom, nadal chyba też jest dużo udawania, zakładania masek i ukrywania prawdziwych uczuć w obawie, by nie zostać zranionym.

Treść chyba jest mniej więcej znana każdemu:
Byli kochankowie, Markiza de Merteuil oraz Wicehrabia de Valmont, konkurują w grze uwodzenia i bawienia się innymi. Merteuil z zemsty na pewnym człowieku zachęca Valmonta by uwiódł niewinną Cecylię de Volanges (jego narzeczoną) przed jej nocą poślubną. Ten przyjmuje wyzwanie, licząc też na odebranie nagrody w naturze. Jego prawdziwym celem staje się jednak ktoś inny: cnotliwa i piękna madame de Tourvel. Bezlitośni arystokraci z nudów bawią się reputacją i uczuciami innych osób, ale to ich własne serca mogą być bardziej kruche niż przypuszczali.

Choć z obsady najbardziej znaną twarzą był dla mnie Dominic West (serial Prawo ulicy, który uwielbiam), to muszę przyznać, że to raczej panie wypadają tu lepiej - szczególnie Janet McTeer w roli markizy. Jest po prostu magnetyczna: wydaje się zimna, wyrachowana, ale kipią w niej emocje i to się po prostu czuje. Ta mieszanka komedii, romansu i tragedii, w tej postaci ujawnia się najsilniej. Valmont trochę rozczarowuje - zbyt wiele w nim pewności siebie, ale i prostactwa. Może dzięki temu jest zabawny, ale zabrakło tego czym się chlubił: wyrafinowania w sztuce uwodzenia i podbijania serc niewieścich. 
Spektakl naprawdę dobry i jeżeli tylko będziecie mieli okazję - polujcie na niego u siebie!
Więcej zdjęć na stronie teatru.
 

3 komentarze:

  1. Nie wiem, czy się skuszę... Zobaczymy bo jakoś tak niespecjalnie mnie skusił.

    OdpowiedzUsuń
  2. Film znam...genialnie zagrany a książka czeka na czytanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. też się nad nią zastanawiam, ale chyba najpierw zobaczę sobie jeszcze film...

      Usuń