środa, 10 września 2014

Bóg, honor, trucizna - Robert Foryś, czyli czyż XVII wiek nie jest równie ciekawy jak współczesność?


Niedawno skończyłem przygodę z Ryxem Wollnego i nawet zastanawiałem się co by tu nowego znaleźć w tym stylu. Odświeżać sobie Komudę, albo Piekarę? Ale trafiła się oto okazja zapoznać się z twórczością Roberta Forysia. Migały mi przed oczyma jakieś jego pozycje, wydawane chyba przez Fabrykę Słów, słyszałem, że to niezłe przygodówki mocno osadzone w realiach historycznych/fantasy, ale jakoś nigdy nie wysupłałem tych kilkudziesięciu złociszy. Chyba trzeba jednak trzeba się będzie zainteresować tym panem, bo widać, że pomysłami sypie niczym z rękawa i robi to w niezłym stylu. Właśnie w wydawnictwie Otwarte, ukazuje się pierwszy tom jego cyklu "Gambit hetmański". Skojarzenia z "Gambitem tureckim" Akunina, chyba nie do końca trafione, ale to co na pewno łączy oba tytuły to fakt iż dużo się w nich dzieje :) 
Autor stawia na akcję, wykorzystując realne postacie historyczne i wypełniając je żywymi emocjami, a tło malując jakby przy okazji. Więcej dowiadujemy się o sytuacji w kraju z dialogów, niż z opisów. Powieść historyczna? No właśnie raczej nie do końca tak na poważnie. Zdarzenia prawdziwe przeplatają się z wątkami podkoloryzowanymi i lepiej żebyśmy nie brali wszystkiego zupełnie na serio - w końcu to nie biografia. Raczej mieszanka polityki, intryg, walki o władzę, z mocno osadzoną na pierwszym planie, walką szpiegów dwóch wrogich obozów. No i to wszystko podlane mocno pikanterią. Lektura lekka, łatwa i całkiem przyjemna. No i być może okazja do zainteresowania się trochę historią naszego kraju. 
   
Z jednej strony szachownicy mamy hetmana Sobieskiego, jego małżonkę (którą przyjęło się u nas nazywać Marysieńką) i spiskowców, którzy chętnie widzieli by na tronie Polski, któregoś z książąt francuskich. Z drugiej król Michał Korybut Wiśniowiecki, syn słynnego Jaremy, jego matka, która wciąż chce nim kierować i żona Eleonora, która mocno dba o interesy nie tyle Rzeczpospolitej, a raczej o interesy swojej rodziny, czyli Habsburgów. Zresztą kto tu dba o interesy kraju... Każdy myśli tylko o tym ile może zyskać lub stracić na tym albo innym rozwiązaniu. Kogo poprzeć, pod kogo się podczepić, a kogo przekupić. Pieniądze. Władza. Kto je ma, nawet nie musi mieć za sobą wielkiej siły.
Foryś rozstawia na planszy figury i potem błyskawicznie uruchamia grę, w której o regułach raczej lepiej nawet zapomnieć. Bo co to za szachy, gdzie figury mogą zmieniać barwy? Albo nagle i wydawało by się poza zasięgiem wroga, zdarza się śmierć którejś z figur? W tej walce można stosować wszystkie metody - truciznę, zdradę, kłamstwo, albo własne ciało. Zaskakująco ważną rolę przecież odgrywają tu kobiety, chwilami wydaje się, że to one kierują swoimi manipulacjami całą polityką dyplomatyczną, czy strategią wojenną.  

Jak wspomniałem - dużo się dzieje. Bo oprócz obserwacji rozgrywek szpiegów, wciąż zaglądamy również do komnat tych, którzy im wydają rozkazy. I choć ten pierwszy wątek czytało się fajnie, nie brakowało tam zwrotów akcji i przygód bohaterów, to właśnie kulisy spisku przeciw Wiśniowieckiemu, sytuacja międzynarodowa w jaką była uwikłana Rzeczpospolita, były dla mnie ciekawsze. Aż człowiek ma ochotę posprawdzać różne źródła, pogrzebać, by zdobyć więcej informacji - co było prawdą, a co jest jedynie mruganiem okiem do czytelnika, podlewaniem sosem sensacji prawdziwych postaci. Marzy się, żeby lektura podobnych lekkich powieści, osadzonych w realiach historycznych, zachęciła czytelników to sięgania po bardziej wymagające pozycje. Foryś bawi, zaciekawia, ale troszkę mi żal, że nie ma tu więcej tła, realiów.

No i ta okładka... No tylko wzdychać przy czymś takim. Czy naprawdę chciano zniechęcić mężczyzn do sięgnięcia po tę pozycję? Przecież treść nie jest przeznaczona jedynie dla pań, to się może podobać również panom - choć nie ma wątków militarnych, intryg i akcji otrzymają aż nadto. A scen batalistycznych może doczekamy w następnych tomach? Ja na nie na pewno będę czekać.
Ktoś żartobliwie nazwał to "grą o tron". Tyle, że ten realny. 
Zastanawiam się tylko jak nazwać taką trochę inną odmianę powieści "płaszcza i szpady"? Może "trucizny i alkowy"?    

17 komentarzy:

  1. Wiem, że po okładce książki się nie ocenia ale ta tutaj... Skreśliłam książkę od razu, bo pochopnie zaklasyfikowałam ją jako polską wersję "gry o tron", opatrzoną tak kiczowatą okładką, że oczy bolą. I już po raz drugi w tym tygodniu, na skutek Twoich notatek, musiałam zrewidować pogląd na jakiś tytuł ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gra o tron też u nas miała kiepską okładkę. Widać chyba takie czasy, że się oszczędza na grafice, idzie się na łatwiznę szukając pierwszego skojarzenia i robi to ktoś kto chyba książki nie czyta... Efekty widać.
      Widziałem już porównania przy tym tytule nawet do Sienkiewicza. No może bez przesady, ale czytadło niezłe. Tylko może nie dla osób bardzo pruderyjnych/nieletnich :)

      Usuń
    2. Brantoma i jego pań swawolnych i tak nic nie pobije ;) A wziął to i był napisał już kilka dobrych setek lat temu ;) Kwestia tylko, czy łóżkowe (lub poza łóżkowe) wygibasy tam służą opowiadanej historii, czy tylko mają robić za pikantny przerwynik, żeby czytelnik-biedactwo miał trochę rozrywki i oddechu (choćby przyspieszonego) podczas śledzenia akcji?

      Usuń
    3. czy ja wiem, niby wciąż powracają przy każdej z postaci (nawet duchownych), ale raczej traktowałem to jako koloryt, niż główny temat...

      Usuń
  2. Z jednej strony zaintrygowała mnie ta powieść, ale z drugiej strony jest ta okropna okładka! I jakoś nie mam odwagi po nią sięgnąć :) Twoja recenzja nieco przechyliła szalę na plus dla tej książki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cieszę się! warto dać jej szansę. Na stronach ZNAKu są próbki kilkustronicowe - zerknij tam :)
      Język przystępny, lekko się czyta, archaizmów brak

      Usuń
    2. a okładka? zgadzam się w 100%. Brrrr
      Jakbym widział Harlequina

      Usuń
  3. Muszę przyznać, że czuję się zachęcona! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobra recenzja!
    Zgadzam się, że trudno nazwać tę książkę powieścią historyczną, a ciężko ją też zakwalifikować do innego rodzaju. Nie do końca romans, nie do końca sensacja, do Sienkiewicza daleko, więc może coś nowego? Określenie „trucizny i alkowy" jest jak dla mnie bardzo trafne.
    Przyznaję rację co do okładki - też drażnią mnie tego typu rozwiązania. To mocno skreśla książkę, a już szczególnie nie przemówi do mężczyzn. Ale z drugiej strony, choć nie jest to powieść dedykowana konkretnej płci, to jednak książka chyba wydaje się bardziej kobieca. Mnie osobiście dobrze się czytało wątki związane z kobietami (które zdecydowanie przeważają), troszkę nudziły mnie te dotyczące Tynera. Jednak chyba każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Ale jeśli nie lubicie śmiałej prozy, dla której nieobce są wszelkie tematy tabu, to książka może wydawać się nieco wulgarna. Ot, wszystko zależy od gustu :)
    Warto po nią sięgnąć, nawet jeśli nie jest się fanem powieści o tematach historycznych.

    OdpowiedzUsuń
  5. Chętnie przeczytałabym coś w tym stylu. Nazwisko tego pana jest dla mnie nowością toteż tym chętniej sięgnę po tę pozycję.

    OdpowiedzUsuń
  6. Popatrzyłam na okładkę, przeczytałam o treści i jakoś serce mi mocniej nie zabiło. A mam do książek historycznych instynkt, który bardzo rzadko mnie zawodzi. Potem dorwałam pierwsze 30 stron - nadal nie byłam przekonana, a potem przerzuciłam w księgarni i się potwierdziło - to nie dla mnie, zbyt cenię sobie tło obyczajowo-społeczne oraz historyczne, żeby się napalać na coś takiego. Foryś polskim Dumasem na pewno nie zostanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. z tym się zgodzę. Dumas mimo, że pisał lekko, potrafił robić to tak barwnie, że czytało się z wypiekami. Z naszych mało kto doskakuje do tego poziomu. Może trylogia Sapkowskiego? Ale ona jednak trochę poważniejsza mimo wszystko, trudno podciągnąć ja pod powieści przygodowo-awanturnicze, czy obyczajowo-historyczne

      Usuń
  7. Paniom okładka też się nie podoba. Powiem więcej - wstydzę się czytać ją w komunikacji miejskiej.
    I nie mogę wyjść z podziwu, że coś takiego mogą stworzyć te same osoby, które były odpowiedzilne za genialne (nie tylko) typograficznie wydania Helprina...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to wszyscy musimy wołać do wydawnictwa, żeby więcej takich kiksów nie puszczali...

      Usuń
    2. Słowo się rzekło, tak zrobiłam: http://kotnakrecacz.blogspot.com/2014/10/bog-honor-trucizna-czyli-o-tym-dlaczego.html

      Walczymy! :)

      Usuń