niedziela, 7 września 2014

Zapach miasta po burzy - Olgierd Świerzewski, czyli powieść pełna pasji

Próbuję sobie zrobić jakiś plan notek na najbliższy tydzień, żeby jakoś uporządkować rzeczy dawne, jeszcze dawniejsze i to co świeże i budzi pragnienie, by napisać od razu. Spodziewajcie się więc czegoś muzycznego (jeszcze nie wiem co, bo płyt z ostatniego roku mam bez liku), z filmów na pewno po raz trzeci vonTrier (bo chcę skończyć z tym panem), kolejna rzecz familijna (czytaliście notkę o Misji Sputnik?), Kasyno, może zacznę pisać o trylogii Raj, o Odysei filmowej, Violette (w kinach), a z książek reportaże z Turcji, podróże Michniewicza, świetny młodzieżowy Dawca (którego łyknąłem w jeden wieczór), może coś z Czarnej Serii. Oj coś za dużo tych planów jak na siedem dni. Ale tak to już widzicie u mnie jest - niby jedna notka na dzień to spore tempo, a i tak zrobiła mi się kolejka ponad 50 tematów i teraz muszę przebierać. Notka o wizytach w Muzeum Narodowym (a raczej w dwóch) czeka już półtora miesiąca. Ją wpisuję w plan na kolejny tydzień. 
A dziś mój typ wakacyjny numer jeden. Co prawda w te wakacje królowały u mnie kryminały, ale strony przelatywały, a żaden tytuł nie powalił na kolana. A Świerzewski zabrany nad morze zapewnił mi długie godziny przyjemności. Ponad 700 stron pełnych emocji, historii, prawdziwych ludzi i skomplikowanych wyborów.
Powieść obyczajowa, romans, epicka opowieść o życiu w Związku Radzieckim i Rosji już po upadku imperium, trzymająca w napięciu książka o drodze do sukcesu, upadkach i podnoszeniu się z nich. Każdy pewnie będzie trochę inaczej odbierał dzieło Świerzewskiego i zwróci uwagę na to co mu najbardziej podpasuje. Ale uwierzcie - nie sądziłem, że za takich składników można stworzyć potrawę, która będzie smakowała tak wybornie. Przecież nie raz zdarzały się powieści, które mnie zachwycały w jakiejś płaszczyźnie, ale w innej były raczej rozczarowaniem, tu natomiast nie mam się do czego przyczepiać. Nawet moim zdaniem trochę nadmiernie wyeksponowany wątek miłosny, jest na tyle przekonywujący, że nie mam zamiaru kręcić nosem. Najbardziej zadziwiające jednak jest to, że pojedynki szachy, które nijak nie wydają się sportem, który mógłby dawać jakieś emocje (oprócz graczy, którzy wkładają w to całe serce), tu opisane są tu tak iż czujemy się prawie jak na meczu siatkówki, gdzie sekundy albo jeden błąd mogą odwrócić losy całego meczu.
        
Na pierwszym planie mamy dwóch mężczyzn - szachowego mistrza, który karierę robił jeszcze w latach 70-tych, oraz młodego "wilczka", którego talent i szczęście wyniosły dość wcześnie na szczyt i uczyniły wielką nadzieją dla szachowego imperium. Łączy ich nie tylko miłość do gry, ale i zainteresowanie jedną kobietą - dla młodszego stała się uzależnieniem, szaleństwem, a dla drugiego źródłem ukojenia, spokoju. Ciekawie opowiedziane ich różne style gry, podejście do życia, poglądy na różne sprawy, stosunek do ludzi, dają możliwość zrozumienia, czy polubienia tak naprawdę obu. Przecież każdy ma wady i słabości, najważniejsze że potrafi z tym walczyć, próbować się zmieniać. Tu nie ma miejsca na "dobrego" i "złego", nawet jeżeli obaj chwilami widzą w siebie wrogów i stają przeciw sobie przy planszy pod różnymi flagami. To naprawdę może się podobać. Fajnie zarysowane są osobowości, psychika zarówno ich, jak i kilku innych ważnych postaci pierwszoplanowych. To szaleństwo i odrobina niepokoju, jakie są charakterystyczne dla duszy rosyjskiej, ta umiejętność walki do upadłego, ale i popadanie w rozpacz, w której wydawało by się nie ma już miejsca dla nikogo...
 
Ale jeszcze większy plus ode mnie dla Świerzewskiego za tło. Za dziesiątki ciekawych postaci i scen, dzięki którym poznajemy normalnych ludzi, realia ich życia najpierw w Związku Radzieckim, a potem po upadku systemu, w Rosji. Przez prawie 30 lat, wielka historia i prawdziwe wydarzenia wciąż wpływają na bohaterów powieści, angażują ich w ten albo inny sposób. Afganistan. Czeczenia. Pucz Janajewa. To tylko przykłady, bo przecież są też i bardziej lokalne zdarzenia, nie mniej interesujące. To dawało mi największą frajdę. I aż wzdychałem nad tą książką: czemu u nas nie ma więcej prób opisania najnowszej historii naszego kraju, w taki właśnie sposób. Bez patosu, bez analiz, ale za to z możliwością pokazania realnych ludzi, podziałów, różnic między nimi, ale też umiejętności ich przekraczania. Ot tak po prostu. Bo sąsiada lubi się raczej nie tyle za poglądy, a za to, że można na niego liczyć jako na człowieka, który pomoże w potrzebie. A kochać swoje miasto, swój kraj ma prawo każdy.

Bardzo dojrzała, pełna życia i pasji powieść. Nie tylko ze względu na to, że są nimi obdarzone postacie na kartach książki, ale tę pasję i gorące uczucie do ziemi przodków, czuje się przede wszystkim u autora. Te pochwały nie tylko z powodu tego iż jest to debiut. Może troszkę zgrzytać jedynie trochę język - chwilami aż do przesady górnolotny i pełen porównań. Ale cóż - pewnie właśnie tym się sporo osób zachwyci, wynotowując sobie masę cytatów. Kwestia gustu.   

4 komentarze:

  1. Może dam tej książce szansę. Kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy, bałam się, że to jakieś romansidło z historią w tle i nie raczyłam jej obdarzyć zainteresowaniem ;) Skoro jednak jest tam coś do czytania, to warto sprawdzić :)

    OdpowiedzUsuń
  2. teraz tylko pytanie co stanowi o tym, że coś jest literaturą ambitną... Bo dla mnie Świeżewski mimo pewnych plusów, raczej się na określenie nie łapie.

    OdpowiedzUsuń
  3. no właśnie, to jest ciekawe. Bo Morfinę też bym postawił na półce "ambitniejszych" rzeczy, choć argument że coś jest kontrowersyjne, może prowadzić nas w pułapkę. Wszak grafoman też może popełnić coś kontrowersyjnego :)

    OdpowiedzUsuń