niedziela, 20 lipca 2014

Wyprawa Kon-Tiki, czyli na pniach drzew przez jedną piątą obwodu ziemi

Wracam do zaległości filmowych - tyle tego jest, że nie wiem kiedy się z tym uporam, jeżeli wciąż poluję na perełki w telewizji (Śniadanie u Tiffaniego bardzo smakowite). Plan na najbliższe dni - Wilk z Wall Street i może jeszcze coś Scorsese, dwa razy Von Trier, dwa razy Hanneke i trylogia Raj Seidla. I może jeszcze coś w miejsce zakończonego trzeciego tygodnia konkursu. Tylko zastanawiam się nad kolejnością. Ale będą też książki, obiecuję!
A na dziś norweski kandydat do Oscarów w 2013, przygodowo-biograficzna Wyprawa Kon-Tiki. Ale pisząc o tym filmie warto też wspomnieć o pierwowzorze.
 
Bo też cała historia jest jak najbardziej autentyczna (takie kino uwielbia). Thor Heyerdahl - młody Norweg zafascynowany Polinezją, stworzył teorię, w którą nikt nie chciał uwierzyć. Jego zdaniem wyspy te zasiedlili w przeszłości (w czasach pre-kolumbijskich) wcale nie mieszkańcy Azji, ale odległej o ponad 7000 kilometrów Ameryki Południowej. Aby to udowodnić buduje tratwę, według starodawnych technik i z prostych materiałów i po długich staraniach organizuje wyprawę, która przyniosła mu sławę. Przepłynąć w latach 40-tych bez żadnego zabezpieczenia i prawie bez łączności, bez możliwości sterowania - toż to prawie samobójstwo. Nic dziwnego, że ten wyczyn i film, który powstał w trakcie wyprawy, przez długie lata rozpalał wyobraźnię tych, którzy marzyli o odkryciach i podróżowaniu.   
I oto otrzymujemy współczesną, podkoloryzowaną wersję tych wydarzeń. Przygotowania może nie są jakieś super ciekawe, trudności organizacyjne i wątek relacji z żoną ma jedynie pokazać nam upór i złożoną osobowość bohatera, dla którego wyprawa stała się obsesją. Najważniejsza jest wyprawa. I choć tu wygląda to jak wycieczka 6 hipisów, którzy mają przez trzy miesiące kupę szczęścia i trochę przygód, to ogląda się nieźle. A na pewno jest to inspiracja by sięgnąć po książkę i film, które pokazują jak było naprawdę. Udramatyzowana wersja współczesna nie jest nudna, a jeżeli niektóre fragmenty wydają nam się mało realne, warto sięgnąć po oryginał, by sprawdzić czy to realne, by szczur lądowy (nie umiał nawet pływać) został najsłynniejszym żeglarzem XX wieku. 
Może zdjęcia nie urzekają tak bardzo jak w Życiu Pi, ale są bardziej naturalne, oddają klimat wyprawy.

Fragmenty filmu z roku 1950.



4 komentarze:

  1. Nie słyszałam o tym filmie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Film jest genialny i nie ma tutaj miejsca na dyskusję. Oczywiście, pod warunkiem, że lubi się filmy podróżnicze/przygodowe.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawy blog, będę zaglądać :)

    OdpowiedzUsuń