środa, 18 grudnia 2013

Andriej Diakow - Za horyzont, czyli najważniejsza jest misja

To już moja czwarta notka o książkach ze świata Metro 2033, więc nie będę pisał zbyt dużo, żeby się nie powtarzać. W każdym razie domknięcie trylogii Diakowa uważam za prawie tak dobre jak wcześniejsze książki (W mrok, Do światła), a autorowi należą się pochwały nie tylko za to, że potrafił wpisać się w realia świata stworzonego przez kogoś innego, ale zrobił to w swoim stylu i z klasą. To nie geniusz, ale sprawny rzemieślnik na pewno, na dodatek z własnymi pomysłami.
Już we wcześniejszych powieściach Diakowa akcja wyszła z tuneli petersburskiego metra, mieliśmy okazję poznać lepiej otoczenie w jakim przyszło ludziom żyć, poznać niebezpieczeństwa, przed którymi się kryją pod ziemią (bo nie chodzi tylko o promieniowanie). Także i tym razem wypadki pchają bohaterów w daleką wyprawę, wciąż gna ich pragnienie (uważane przez wielu za mrzonkę), że gdzieś tam być może są nie skażone tereny, gdzie ludzie mogą spokojnie i bez ryzyka żyć. W znanym nam z poprzedniej części transporterze zwanym maleństwem, załoga pod dowództwem stalkera Tarana chce dotrzeć aż do Władywostoku.
Jak możemy się domyślać, droga nie będzie ani łatwa ani przyjemna, znowu nie raz przyjdzie im wybierać między własnym życiem i misją, a chęcią ratowania skóry towarzyszowi. Spory o sens wyprawy, jej koszty, ryzyko i poświęcenie kolejnych ofiar, zaufanie, ale i ból zdrady, straty - to będzie nieustannie w głowach członków ekipy. Mutant Dym, rezolutna i wrażliwa Aurora, stary Migałycz (spec od maszyn), tchórzliwy Indianin i wreszcie były lekarz, który pogrążył się w alkoholizmie - Bezbożnik. Praktycznie wszystkich już znamy z poprzednich tomów, Taran i jego przybrany syn Gleb mają talent do wyszukiwania i ratowania skóry różnym postaciom nie pasującym do otoczenia. W wyprawie "Za horyzont" niestety za takie otwarte serce kilka razy nieźle im się oberwie od losu...
Kto przeżyje całą wyprawę i co znajdą u jej kresu? Musicie przekonać się sami.     

Czyta się naprawdę błyskawicznie i chyba można spokojnie do tego podejść niezależnie od dwóch poprzednich książek (choć najlepiej czytać w kolejności). Może postacie będą Wam trochę obce, ale to co jest sednem powieści Diakowa, czyli akcja i kolejne kłopoty jakie napotyka wyprawa, będzie Wam i tak smakować. To mieszanka fantastyki i przygodówki, gdzie co parę stron dzieje się coś nowego. Dzieje się dużo (nawet za szybko, nie wszystko też jest równie sensowne) i może mniej jest przez to przeżyć wewnętrznych bohaterów, ale to przede wszystkim literatura rozrywkowa, nie warto szukać tu głębi i czegoś super odkrywczego. Można porównać to do niezłego kina akcji - gdy polubimy bohaterów, to nawet pewne nielogiczności i kalki nam nie przeszkadzają. 
Że naiwne? A czy Bond mimo swej naiwności nie jest jednak świetną rozrywką? 

Mamy tło świata po katastrofie nuklearnej, ale tym razem to nie przyroda, czy różne zmutowane stwory są największym zagrożeniem dla bohaterów, ale inni ludzie. Okazuje się, że gdy przeżyło tak niewielu i tak niektórym jest zbyt ciasno, wciąż marzą o podbojach, władzy, niewolnikach i wygodnym życiu. Z wszystkimi wygrać się nie da, zwłaszcza, że w pewnym momencie uświadamiasz sobie, że sam już przekroczyłeś granicę gdy sam uważasz się za uprawnionego by decydować o czyimś życiu. Znów zgrabnie wplatając to w akcję Diakow funduje nam różne dylematy moralne (m.in. konfrontując ze sobą Gleba z jego przybranym ojcem).  

Ciekawostką dla nas może być to, że jest tu sporo nawiązań do postaci, miejsc, które zostały opisane w innych (niewydanych u nas jak dotąd) powieściach z Uniwersum Metro 2033 (w Rosji jest już ich chyba kilkadziesiąt, u nas jedynie 5).

PS Dziękuję za możliwość przeczytania książki firmie AIM Media oraz wydawnictwu Insignis.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz