piątek, 6 września 2013

Miłość, czyli rozedrganie


Seans ciężki i bolesny niczym oglądanie wiwisekcji. Tytuł (ile to już było filmów w ostatnim czasie o tym tytule) podobnie jak w przypadku filmu Hannekego dość przewrotnie wskazuje nam główny temat. O ile tam tę miłość się czuło, choć realia wystawiały ją na ciężką próbę, tu mamy raczej historię o tym jak szybko to uczucie może się skończyć. 
Szczęśliwe małżeństwo pary trzydziestolatków Tomka (Marcin Dorociński) i Marysi (Julia Kijowska) żyje w świecie prawie idealnym - stabilność finansowa, kariera, dziecko w drodze. Niewiele o nich i o ich życiu dowiadujemy się więcej, bo tak naprawdę od pierwszych dziesięciu minut filmu sprowadzeni jesteśmy do zupełnie innej perspektywy. Nieważne już będzie otoczenie, praca, ich świat zewnętrzny, a jedynie to co dzieje się w ich głowach, ich stan psychiczny. Nadaje to filmowi dziwny klimat i trzeba przyznać, że nie jest to łatwe w oglądaniu. Szczególnie gdy ktoś stara się w każdym obrazie znaleźć prawdopodobieństwo wydarzeń, postaci, jakiś sens. Tu może trochę tego brakować. Ale nawet jeżeli w poszczególnych scenach nie odnajdujemy jakiejś prawdy, to wszystkie razem tworzą coś cholernie intensywnego i prawdziwego.
Chyba muszę zdradzić o co chodzi - bo wydarzenie z pierwszych minut filmu tak naprawdę rozpoczyna całą historię. Marysia zostaje zgwałcona przez swego szefa (prezydenta miasta) w swoim domu. Nigdzie tego nie zgłasza - możemy jedynie zgadywać czy z powodu wstydu, szoku. Rodzi się Ilonka i zaczynają się normalne trudne chwile, jakie zna każdy rodzic. Tomek, pewnie jak wielu facetów jest przemęczony, rozdrażniony zmianą trybu życia i nie rozumie dziwnego stanu w jakim jest jego żona. Na depresję poporodową nakłada się tu ogromna trauma i lęk przed jakimkolwiek wyjściem z domu.
I tu zaczyna się to co najciekawsze. Pierwsze plotki, jakieś podejrzenia wyzwalają u Tomasza jakąś paranoję i z każdym dniem coraz bardziej odsuwają go od żony. Zamiast wsparcia z jego strony jest obarczanie winą, obrzydzenie i coraz większy chłód. Tymczasem ona potrafi dla dobra dziecka wziąć się w garść, wybaczyć, zapomnieć. W obliczu tego co dzieje się z Tomkiem nie ma dobrego wyjścia - nawet uznanie własnej winy, na co on naciska, przecież nic nie zmieni. To on nie potrafi poradzić sobie z sytuacją, która przecież nie jego zraniła najbardziej, to on okazuje się bardziej bezradny. Tu agresja nie jest wyrazem siły, bo nic nie zmieni. Mężczyźni w tym filmie (bo również ojciec Tomasza) bardziej skupieni na sobie, na własnych lękach i wyobrażeniach są po prostu słabi i nie radzą sobie z trudnymi sytuacjami.

Mocny (choć dość intymny) dramat psychologiczny o kruchości uczuć i bliskości. Nie brak w nim pewnych wad, ale i tak warto zobaczyć. 
PS Oglądać w skupieniu, bo jak zwykle nasi dźwiękowcy kompletnie spieprzyli dialogi - połowy tego co mówi Kijowska nie da się prawie zrozumieć (jej rola jest strasznie wyciszona, ale to nie znaczy, że mamy nic nie słyszeć).
PS 2  pomysł na scenariusz pochodzi z reportażu Lidii Ostałowskiej "To się stało mojej żonie" - może warto to odgrzebać.
    



3 komentarze:

  1. Czegoś mi brakowało w tym filmie. Był dobry, ale pozostawił jakieś niezałatane dziury.
    Julia Kijowska, nie wiem jak dla Ciebie, ale dla wielu ponoć sztuczna, dla mnie idealna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mnie drażniła, ale może właśnie taki był jej i reżysera pomysł na tą postać...
      Czasem filmy pozostawiają z takimi niezałatanymi dziurami, ale o tym, że są dobre świadczy to, że zostawiają w głowie jakiś niepokój

      Usuń
  2. Bardzo, bardzo dobry film. Ale aktorkę bym udusiła - Kijowskiej nie słuchać i nie rozumem, co mówi.

    OdpowiedzUsuń