poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Przystanek Woodstock - dzień trzeci, czyli krótkie refleksje na koniec

O poprzednich dniach pisałem na szybko z Kostrzyna: dzień pierwszy i dzień drugi (jeżeli ktoś ciekaw porównania z Przystankiem sprzed dwóch lat może odnaleźć na blogu również tamte notki). Wiadomo, że to dość subiektywne spojrzenie - ani nie byłem na wszystkich koncertach, ani pewnie we wszystkich miejscach gdzie coś się działo - czasem to była świadoma decyzja, a czasem przypadek (dlatego całe te afery z ks. Bonieckim, Wojewódzkim, czy spoliczkowaniem Miecugowa znam tylko z relacji prasowych). Ponieważ to ostatnia notka na temat Przystanku, więc będę się starał zgromadzić tu wszystkie swoje refleksje, które dotąd się nie zmieściły - mam nadzieję, że nie będzie zbyt chaotycznie... No i kilka fotek - często nie brałem aparatu, więc jest ich niewiele - ale jak ktoś ma ochotę na więcej to najlepiej grzebać na profilu Przystanku!
Po co? Czyli kontrowersje...
Często nawet moi znajomi dziwią się po co tam jeździć, albo pytają jaka tam jest publika... Padają określenia "brudasy", degeneracja itd. Oprócz różnych ataków na samego Owsiaka i np. gości których zaprasza (czyli np. z tego roku ks. Boniecki i Wojewódzki) media oczywiście z lubością biorą co bardziej kolorowe i roznegliżowane zdjęcia by pokazać światu jaka to ta młodzież jest rozwydrzona, dziwna, wyluzowana itd.
Rzeczywiście trochę tak jest  - to festiwal, w którym dla młodych oprócz muzyki liczy się wygłup, zabawa, więc przebieranki, fryzury, taplanie się w błocie (czy nawet chodzenie w negliżu) jakoś nikogo nie dziwią i stanowią element stały tej imprezy. Przyjeżdża pół miliona ludzi, a pod scenami bawi się może kilkadziesiąt, a na największych gwiazdach kilkaset tysięcy. Po co więc tam są? Żeby się "wyluzować", pobawić w fajnej atmosferze, gdzie nikt nie patrzy się na nich jak na dziwoląga tylko dlatego, że ubrał się inaczej niż jakiś "kanon" społeczny. Czasem to "bunt" jedynie na wakacje, ale dla sporej grupy pewien styl, gatunek słuchanej muzyki i jakaś ideologia to rzeczy ważne na co dzień. I wszystkim krytykom i oskarżającym tych młodych o nie wiadomo co, chciałbym przypomnieć, że często ci młodzi z irokezami, kolczykami itd. są pierwsi do wolontariatu, do różnych inicjatyw społecznych, bo im się chce, bo dla nich nie pieniądze są najważniejsze. To nie tylko zbieranie do puszek co roku w styczniu. Może więc zamiast kręcić nosem o tym jaka to młodzież okropna i jak to Owsiak nimi manipuluje, warto po prostu z nimi rozmawiać, przyjechać tu do nich i odpowiadać na ich trudne pytania... Jakoś mam przeczucie, że organizatorzy nie odmówiliby zaproszenia do namiotu ASP nikogo... Skoro ktoś z założenia skreśla jakąś telewizję i nie chce do niej chodzić, to niech potem się nie dziwi, że przeciwnicy polityczni z radością to wykorzystają zagarniając rolę komentatorów rzeczywistości dla siebie. Że manipulacja, kłamstwa? No przecież na żywo nikt ci nic nie wytnie, ani nie zagłuszy. Ogromny szacunek mam dla tych, którzy zamiast marudzić i narzekać na ośmieszanie krzyża, przyjeżdżają na Przystanek Jezus po to by opowiadać jak ten krzyż jest dla nich ważny. Widziałem mnóstwo takich spotkań, rozmów, modlitwy, a jakoś nie widziałem by ktoś ich bił, wyśmiewał, przeganiał... Spotkanie i rozmowa powinny być kluczem do dialogu, bo gromy rzucane z felietonów tego nie załatwią - do młodych w ten sposób się nie dotrze... 
Jak jest? Czyli to nie Jarocin...
No rzeczywiście - gdy ktoś bywał na tamtych festiwalach to śmieje się z takiego buntu, który często wymaga zainwestowania kupy kasy w wizerunek. Ale cóż zmieniły się czasy i tak jak odeszły do lamusa kasety, tak nie powinno nas dziwić, że punk biega z kartą kredytową i z komórką (a organizatorzy coraz więcej wygód szykują, by wszystko było na miejscu), a na miejscu zostawia kupę kasy... Sam Festiwal też się zmienia - coraz więcej komercji i wyciągania kasy od ludzi (np. stoiska Coca Coli, banków, sprzedaż papierosów), coraz mniej organizacji pozarządowych i zaangażowania oddolnego. Do tego obrazu średnio pasuje ten cały kurz, sterty śmieci, stare załogi punkowe i wszyscy wariaci, którzy widać, że całą to komercję mają w nosie (wolą zakupy nosić z miasta, albo stać w kolejkach do Lidla na polu namiotowym). Dla kogo więc to jest? Bo z roku na rok przyjeżdża tu coraz więcej "normalsów", nawet całych rodzin (i to nie tylko z okolicy), aby zobaczyć trochę wariatów i posłuchać muzy, która ich kręci. Muzyczne odchyły w stronę jakiejś elektronicznej sieczki tylko sprzyjają temu by zmieniała się publika, by przyjeżdżały też dresy, jakieś łyse napakowane ciołki, które uważają się za pępek świata, a całą resztę za jakiś podgatunek... Póki co niewiele jest pewnie awantur, ale jeżeli będzie ich coraz więcej, ta atmosfera na pewno się zmieni. A to ona głównie przyciąga ludzi - serdeczność, uśmiechy, zero przemocy i agresji, jakaś ogromna spolegliwość, co w takim tłumie jest niesamowite. Człowiek, który kogoś popchnie, uderzy, nie przeprosi, na pewno nie będzie tym piętnowanym przez różne media "brudasem", a raczej pijanym młodzieńcem, jakich można spotkać w każdym mieście, na każdej plaży... 
Ech, Jarocin już też nie ten sam, a tu przynajmniej muzycznie niektóre koncerty są bliskie temu co grało się kiedyś. Wiadomo, że są tu koncerty, gdzie punk rock już jest tylko śpiewaniem o d Maryni, piwie czy spodniach z GS-u, ale część kapel mimo upływu lat wciąż tworzy zaangażowane kawałki i to się czuje... Przy okazji brawa dla Smalca (Zielone żabki), bo stworzył naprawdę fajny program na swojej scenie - tam czuło się to, że muzyka może jeszcze być zaangażowana.

No i na koniec muzyka. Czyli kakofonia.
Generalnie ogromna różnorodność, ale mam nieodparte wrażenie, że ze sceny głównej powoli znika punk rock i ska na rzecz innych gatunków - przesuwają się one więc automatycznie np. do pokojowej wioski Kriszny. Są czasem dziwne decyzje (np. Moskwa na scenę folkową późno w nocy), czasem ma się ogromny dylemat co wybrać... Trochę szkoda. Oprócz tego jak układany jest program na różne sceny dochodzi element przypadkowości, np. w tym roku pogoda sprawiła, że naprawdę fajne kapele miały skromną publikę, bo wszyscy szukali cienia. Z góry trzeba się nastawić, że dźwięki słychać wszędzie (a nie tylko pod sceną), nakładają się na siebie, i prawdziwej ciszy to można się doczekać tak gdzieś między 3 a 6 rano.Kakofonia...
Wspominałem już o ludziach, którzy np. całą dobę nadawali techno, albo o dyskotekach organizowanych przez firmy tytoniowe - to chyba drażniło mnie muzycznie najbardziej w tym roku. Jeżeli nie pasuje to co jest grane na trzech scenach i kierunek powiedzmy "alternatywny" to po cholerę przyjeżdżać na Woodstock i katować innych swoim dźwiękami, które są nie do zniesienia dla uszu?
Trzeci dzień dla mnie zaczął się pod dużą sceną - trochę z daleka, trochę jednym uchem, ale gdzieś rejestrowałem całkiem fajny występ Clock Machine, świetny występ Kabanosa i potem bardziej do zasłuchania się niż do skakania projekt These reigning days "musexpo 2013". Potem mała scena, spóźniłem się niestety na Skowyt (ech ten upał), więc zabawa przy Całej Górze Barwników, niezły koncert Chemii... Chwilkę jeszcze posłuchaliśmy funkującego Big Fat Mama, ale duża scena już kusiła. Leningrad po raz pierwszy słyszałem w wersji z chórkami, fajnie rozbujał publikę, choć jak dla mnie zbyt dużo zwalniania tempa :) A późnym wieczorem zafundowaliśmy sobie punk rock w pokojowej wiosce Krishny - Uliczny opryszek rozgrzał publikę, a potem na finał Blade loki tylko dolewał paliwa by ogień jeszcze bardziej buchnął... Moje kochane dęciaki, głos Agaty niczym brzytwa i punkowa energia - tego było nam trzeba na koniec. Potem już tylko podróż z powrotem - prawie 6 godzin jazdy, walka z samym sobą by nie zasnąć i słuchanie Radia Zachód - najpierw Kiril Dżajkovski (dla mnie porażka, to po prostu nie moja bajka), potem Bukartyk na finał i wspomnieniowo bardzo duże fragmenty z koncertu Huntera, który stworzył projekt opowiadający o historii heavy metalu (a ja sobie plułem w brodę czemu sobie odpuściłem ten koncert)...   
No i tak - Przystanek Woodstock 2013 to już historia.


7 komentarzy:

  1. Przyznam się, że też drażniło mnie kiedyś pojawienie się nowych brzmień na dużej scenie - jednak po kilku kilku Przystankach zrozumiałem ewolucję - i doceniam ją, a wręcz żałuję, że olałem kilka zespołów, które dziś zobaczyłbym ponownie na jakimś festiwalu. Od kiedy mała scena, nie jest już tylko sceną folkową (z nazwy i charakteru) bywam na niej częściej i dostrzegam na niej prawdziwe perełki. Nie jestem miłośnikiem każdej muzyki - ale tak samo cenię Atari, Leningrad czy Kirila, które poznałem dzięki zaproszeniu do Kostrzyna.

    Czasem bywałem rozczarowany zaproszeniem jakiegoś zespoły, a jednak gdy przypadkowo lub celowo trafiłem na jakiś koncert okazywał się całkiem niezły. Bywały też rozczarowania w drugą stronę, cóż ..

    Brakowało mi odrobinę średnich tonów pod samą sceną, szczególnie na Atari. Jasne, że ich muzyka powinna być odrobinę przesterowana, ale inne dźwięki ginęły gdzieś w basie.

    Dobrze, że jest rożnorodność, bo jest kiedy odpocząć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. może i tak... Choć dla mnie jednak trochę rozczarowanie (bo kiedyś było więcej takich bardziej moich gitarowych klimatów) i zmęczenie monotonnym łomotem (bo przy takim nagłośnieniu tak się to odbiera).
      fajnie, że zawsze sporo jest mało znanych kapel - to cieszy najbardziej.

      Usuń
  2. Kiedyś miałam za daleko, teraz dużo bliżej, ale jakoś tak ciężko mi się zmobilizować. Co roku mówię sobie "za rok na pewno pojadę" i tak czas leci. chyba za wygodna się zrobiłam na starość. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jaką starość? Ty wiesz jakie dinozaury tam przyjeżdżają?

      Usuń
  3. To zupełnie nie moja bajka, nie czuję tego, ale cieszę się, że Woodstock jest, bo korzysta z niego mnóstwo ludzi i wszyscy świetnie się bawią.
    Skarżysz się na pojawiające się dźwięki techno - może właśnie dlatego, że Ci ludzie zazdroszczą Waszej imprezy i chcą poczuć tę siłę bawiąc się do swojej muzyki? Bo przecież nie wyjadą gdzieś sami i nie będą przez trzy dni puszczać muzyki - zaraz by się ktoś przyczepił, a tak korzystają z "praw" Woodstocka i tworzą własną grupę imprezową?

    A komercyjność? No niestety ta wdziera się wszędzie, nie jesteśmy tego w stanie uniknąć i ominąć, trzeba to przyjąć z całym dobrodziejstwem ot taki symbol 21 wieku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze można powiedzieć 'nie' i samemu kształtować 21 wiek :)

      Usuń
    2. Ale dzisiejsi młodzi ludzie mają inną mentalność...

      My potrafiliśmy się organizować, spotykać, robić coś z niczego i tak po prostu byliśmy szczęśliwi.

      Młodzi wbrew pozorom są teraz nieśmiali i mało pewni siebie. Najlepiej czują się w kontaktach przez internet, jak trzeba coś zrobić "na żywo" napotykają trudności i łatwo się poddają.

      Usuń