poniedziałek, 3 czerwca 2013

400 batów, czyli szczerze i niewesoło o własnym dzieciństwie

Zwykle gdy zamykam jakiś miesiąc staram się pozapychać różne dziury, czyli notki z konkursami, które się skończyły, ogłoszenia wyników itd. Zapraszam więc do kolejnych dwóch notek: 
Rosencrantz i Guildenstern powstają z martwych
Marillion - Clutching At Straws
A dziś o filmie, o którym jako laik nic pewnie bym nie wiedział, gdyby nie przeczytana jakiś czas temu książka Gilmoura "Klub filmowy". Kto czytał notkę ten wie o co chodzi: ojciec w ramach swoistego programu resocjalizującego zafundował wspólne oglądanie wybranych filmów. Ten był chyba jako pierwszy.
Najpierw suche fakty: to pełnometrażowy debiut z roku 1959 jednego z najwybitniejszych przedstawicieli francuskiej nowej fali François Truffaut'ta (scenariusz filmu był inspirowany jego życiorysem). Film był pierwszym z cyklu opowiadających o przygodach tego samego młodego bohatera. W 400 batach trzynastoletni Antoine mieszka ze swoja matka i ojczymem w Paryżu, ale ponieważ nie poświęcają mu zbyt wiele uwagi, chłopaka "nosi". Szkoła jest dla niego źródłem nieustannych problemów, w domu nie dostaje wsparcia, w głowie coraz częściej pojawiają się wiec pomysły by "wziąć życie we własne ręce". Ucieczka z domu jest jednak dopiero początkiem pewnej niełatwej drogi...


Długie ujęcia, czarno białe, prawie dokumentalne zdjęcia pokazujące życie toczące się na ulicach Paryża, ciekawe z punktu widzenia socjologicznego obrazki z życia szkoły, czy domu rodzinnego (pewnie trochę przerysowane, ale przecież to nie jest tu najbardziej istotne) są ciekawe, ale film współcześnie na pewno nie jest łatwy w oglądaniu. Sporo tu scen, które wydają nam się trochę niepotrzebne, fabuła ciągnie się długo bez specjalnej nadziei na zmiany, a potem dostajemy nagle przyspieszenia i zmiany, różne decyzje zapadają jak nam się wydaje zbyt szybko. Może to kwestia trochę odmiennej wrażliwości, ale mam wrażenie, że dzisiejszemu widzowi trudno sklecić w całość dramatyczną historię, jeżeli w 75% składa się ona ze scenek raczej komediowych. Na ich tle to co bardziej bolesne wydaje nam się mniej prawdziwe, mniej poruszające (np. sceny z małymi dziećmi w klatce).
To co we mnie zostaje, na co zwróciłem uwagę to po pierwsze miłość chłopaka do kina (no i tu mamy odniesienie do życiorysu reżysera), po drugie dziwna relacja z rodzicami - z jednej strony próby ocieplenia relacji, a potem okrutne odrzucanie, chłód, które wydawały się kompletnie niezrozumiałe. O szkole wolę nie pisać, bo jest to obraz kuriozalny...  
Chłopak ma jakieś marzenia, dusi się trochę w tej rzeczywistości, która go ogranicza i narzuca wciąż nowe granice i kary. On pragnie wolności, zmiany, poświęconej mu uwagi - przecież to nie tylko strach przed karami popycha go do ucieczek i kłamstw. W tym buncie jest i wygłup, szukanie awantury, złość, ale przede wszystkim niechęć by godzić się na wszystko potulnie.
Jak często bywa w przyglądaniu się problemom wychowawczym, możemy się spierać czy są one bardziej efektem innych problemów, czy też to zachowanie młodego człowieka jest źródłem zmieniającej się sytuacji w domu. Ten film daje zdecydowaną odpowiedź. 
I mimo pewnych wad, jestem bardzo ciekaw jak potoczyło się życie tego trochę samotnego, dorastającego chłopaka. Pewnie poszukam innych film Truffaut'ta. 

5 komentarzy:

  1. Tylko słyszałam o tym filmie w latach sześćdziesiątych. Nigdy go nie oglądnęłam.
    Młodzież zawsze przeżywa takie egzystencjalne problemy w okresie dojrzewania. Problem polega na tym, że od wieków uważa się, że rodziców powinno się słuchać, a oni nie słuchają swoich dzieci.
    Mam książkę Brytyjczyka, który sam wychowywał swoje dorastające dzieci a później prowadził terapie dla rodziców. Głównym przesłaniem było to, że nie słuchamy tego co dzieci do nas mówią i stąd problemy z ich wychowaniem.
    I ja się z tym zgadzam całkowicie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. coś w tym jest: nie słuchamy, a oczekujemy, że nas się będą słuchać...

      Usuń
    2. Obejrzałem, zrecenzowałem, zapraszam do siebie.

      Napisałeś że czuć chłód w domu chłopaka. O tak, jest tam cholernie zimno i nieprzyjemnie. To film, w którym KAŻDA scena jest ważna. Na przykład, właśnie ta nieprzyjemna, chłodna atmosfera i nasz bohater który lubi spać w ciepłym śpiworze. Mocne kino. Pozdrawiam.

      Usuń
    3. dzięki, ciekawa recenzja, dużo bardziej pogłębiona! Dobrze, że są ludzie, którzy wciąż wygrzebują takie perełki

      Usuń
  2. Jeśli znajdziesz chwilę, zapraszam do zabawy: http://filetyzizydora.blogspot.com/2013/06/zarekomenduj-bloga-zabawa-ancuszkowa.html

    Przynajmniej do drugiej częsci, bo niby chciałam rekomendować, ale dla rekomendowanego wynika z tego trochę roboty...

    OdpowiedzUsuń