piątek, 21 września 2012

Dziewięć, czyli dawni mistrzowie i współczesne reinterpretacje

Co by tu napisać o „Dziewięć”, żeby nie ściemniać, a jednocześnie spróbować uchwycić fenomen tych nagród i zamieszania wokół tego filmu? Czy to kwestia pewnych nawiązań do Felliniego i jego "Osiem i pół", hołdu jaki tu jest składany tym "dawnym" mistrzom kina? A może po prostu tak rzadko oglądamy musicale na ekranie, że człowiek bije brawo, nawet jeżeli w głowie ma znaki zapytania i wcale się nie zachwyca. Ja przynajmniej miałem takich znaków zapytania sporo.
Może dlatego, że trochę mnie bawił Daniel Day-Lewis, grający włoskiego reżysera, starszego pana, który śpiewa po angielsku ganiając po rusztowaniach. Bawiły mnie też śpiewające panie, bo wszystkie te sceny nakręcono prawie na jedno kopyto - musiało być kusząco, w bieliźnie i z mnóstwem jeszcze bardziej rozebranych panienek wokół. Nicole Kidman, Kate Hudson, Penelope Cruz, czy Fergie sprowadzone trochę do poziomu wygibasów na sali gimnastycznej. Owszem jest fabuła, ale prawdę mówiąc te sceny musicalowe pokazane prawie tak samo, mimo fajnych zdjęć, choreografii trochę mnie drażniły. Przecież nie wszystkie piosenki musiały być kręcone w studiu, we wnętrzach, nawet jeżeli wszystko miało wiązać się  z produkcją filmu. I nawet jeżeli pierwowzorem był musical sceniczny, to przenosząc go na ekran warto było zadbać o jakieś urozmaicenie...
Rob Marshall zrobił film na pewno oryginalny, bo mało kto odważyłby się na taki krok - musical i to w dodatku bez plenerów, bez jakiejś akcji... Wszystko kręci się wokół jednej postaci, jej wspomnień, niemocy twórczej, rozterek serca... W ciele starszego już faceta po prostu duży chłopiec, który całe życie gonił za przyjemnością, za kobietami i nawet wiążąc się na stałe nie potrafił przestać myśleć o innych. Do szczęście potrzebuje on kobiety - po prostu tyle, a żeby szybko się nie znudzić rozumiem, że wciąż fascynuje go piękno nowe, bardziej świeże, jeszcze niepoznane i niezdobyte.

Nasz bohater - Guido Contini nakręcił wcześniej wiele filmów, niektóre nawet uznane za arcydzieła. Teraz mając nakręcić kolejny film stoi przed dużą presją - jak sprostać oczekiwaniom jeżeli przystępując do zdjęć nie ma żadnego scenariusza ani pomysłów? 
To co u Felliniego było treścią tu zostało okrojone jedynie do wąskiego szkieletu, resztę zapchano muzyką. Patrząc na to człowiek myśli sobie: Lepiej sięgać po oryginały niż ufać, że z podobnego materiału komuś uda się stworzyć coś sięgającego tego samego poziomu.
Film o magii kina, ale jeszcze bardziej moim zdaniem właśnie o niemocy twórczej, wypaleniu. Na pewno znawcy kina odnajdą sporo odniesień do innych dzieł. Jest tu klimat, ciekawe zdjęcia, ale fabuła byłaby moim zdaniem ciekawsza gdyby nie przeładowanie piosenkami, które trochę zlewają się ze sobą. Jest trochę za mało filmowo, a za bardzo teatralnie i na dodatek ciut monotonnie.   
Mężczyzna i kobiety jego życia... W sumie mimo, że to mężczyzna jest głównym bohaterem nasze oko i tak najbardziej cieszą tu piękne kobiety, lepiej tu zagrały. Warto oprócz wcześniej wymienionych wspomnieć jeszcze Sophię Loren i Judi Dench. Obsada kapitalna. Filmowi jednak do genialności sporo brakuje...

Film można obejrzeć na platformie iplex.pl

4 komentarze:

  1. Film nie wywarł na mnie większego wrażenia, gdyby nie fenomenalna obsada, pewnie nie wytrwałabym do końca. No ale ta obsada... Kidman i Cruz, choć tak bardzo się od siebie różnią to dwa moje ideały kobiecości, nie jestem w stanie powiedzieć, którą wielbię bardziej ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo się zawiodłam; tak bardzo, że nie obejrzałam filmu do końca, a wcale nie jestem widzem, który potrzebuje akcji i uwielbiam musicale.

    OdpowiedzUsuń
  3. Też niedawno obejrzałam i stwierdzam, że szału nie ma;) Już poszedł między ludzi.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie widziałam i pewno nie obejrzę .)

    OdpowiedzUsuń