wtorek, 17 kwietnia 2012

Sherlock Holmes, czyli każdą postać można ożywić

Ponieważ w tym tygodniu postanowiłem napisać o drugiej części najnowszej ekranizacji Sherlocka Holmesa, więc jak tu nie napisać o części pierwszej? Odświeżam zatem i pizę. Bez specjalnego oczywicie bólu i zamartwiania się ta powtórka, ale i bez zachwytów. Ot po prostu zgrabnie zrobiona, unowocześniona i pełna fajerwerków, dość szybka wersja tego co już znamy. Skoro nie można zaskoczyć rysem psychologicznym postaci, to można przecież chwycić się zalać widza tempem akcji, szybkością scen (i zwolnieniami wtedy gdy mogą one być atrakcyjne). W sumie głównie na tym polega zabieg odświeżenia tego bohatera i "nowatorskości" tej ekranizacji. Zamiast pokazywać zadumanego pana z fajką, każmy mu biegać, skakać, bić się, bo teraz wszyscy bohaterowie muzą być tacy. Ten co tego nie potrafi ten jest nudny. Ci którzy tęsknią za duchem prawdziwego detektywa będą i tak powracać do dawnych wersji filmowych, a tę ekranizację potraktujmy po prostu jako pewną wariację na temat. Można jedynie wzdychać z żalem, że dla tak wielu widzów to będzie jedyna ekranizacja po jaką sięgną i że dla nich Sherlock Holmes już na zawsze będzie mieszanką klauna, Indiany Jonesa i Bonda. To już nie kryminał, ale kino akcji, przygodówka, albo przykład kina awanturniczego z dawnych lat, a zagadka i dedukcja, klimat opowieści chodzą na drugi plan.   
W rolach głównych: Robert Downey Jr. (zwariowana i żywiołowa wersja Holmesa) i Jude Law (Watson), a reżyserki podjął się nie kto inny tylko Guy Ritchie. Czy włożył tu trochę swojego czarnego poczucia humoru? Nie za wiele. Zresztą naprawdę mam wrażenie, że tu sama fabuła i scenariusz w pewnym momencie nam znikają z oczu i mamy ciąg lepszych i słabzych scenek, które prowadzą do niezbyt szczęśliwie zbudowanego finału.
Czy musze opisywać treść filmu? Niech Wam wystarczy, że tym razem zagadka będzie dotyczyła złapanego na początku filmu przez obu bohaterów zwyrodnialca, który para się czarną magią. Łotr skazany na śmierć, po swej egzekucji... zmartwychwstaje. Holmes nie byłby sobą gdyby kupił takie przesądy i nie próbował rozwiązać sprawy do końca. 
Na plus (oprócz niezłego tempa) na pewno muzyka (Hans Zimmer), która dodatkowo nakręca akcję, no i scenografie, kostiumy, sporo fajnych scen pokazujących Londyn tamtych czasów i to niekoniecznie tylko ten piękny. Całość to niezła zabawa, dynamiczne połączenie przygody z elementami komedii. I tylko wciąż do mnie wraca pytanie: dobrze to, że tak pokazany i "wskrzeszony" dla popkultury Holmes zupełnie zawłaszcza sobie tę postać, która przecież jest dużo bardziej wielowymariowa (i nie tak pajacowata). Na fali zainteresowania mało osób niestety sięga po książkę, po oryginał (wolą dalsze eksperymenty choćby jak serial BBC). No chyba, że doczekamy się też innych, alternatywnych wariacji tej postaci, np. w tonacji mrocznej, gotyckiej. Wtedy będzie jakaś równowaga, a ja spokojnie będę sobie budował własną wizję tego bohatera.      
Ja jednak tęsknię za dawnymi - dużo dla mnie bardziej oryginalnymi filmami Ritchiego - Przekrętem, Porachunkami... Tu czuje się zbyt wielkie parcie na sukces komercyjny i kasę... Kto następny do ożywienia? Dracula? Poirot? Arsen Lupin?

6 komentarzy:

  1. oj nieładnie tak pisać pół zdaniem o brytolskim Sherlocku ;)

    a co do wersji amerykańskiej, byłam na tym w kinie, obejrzałam ale równie szybko zapomniałam, drugą część skrupulatnie omijam, nawet ukochany Jude Law nie potrafił uratować tej produkcji [a może to zwyczajnie wina Freemana i Cumberbatcha- i ich ekranowego geniuszu, któremu nic nie dorasta do piętek]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hi hi - o serialu pisałem tutaj http://notatnikkulturalny.blogspot.com/2011/10/sherlock-czyli-mimo-ze-wspoczesnie-to.html
      więc nie chciałem wiecej. I powiem, że całkiem mi sie podoba, ale to raczej wariacje na temat Holmesa, więc tak nie razi jak tu :)

      Usuń
    2. widzisz, nie zdążyłam jeszcze przejrzeć wszystkich prawie 400 notek ;)

      Usuń
    3. :) prawie 500, wiem że to niełatwe i stąd wszystkie są zgrupowane w zakładkach na górze - wybierasz tylko z listy to co cię interesuje

      Usuń
  2. Jak dla mnie film naprawdę świetny, zresztą oba. Serial to zupełnie inna bajka, ale równie dobra, a może i lepsza :)

    OdpowiedzUsuń
  3. O nie, takiemu Sherlockowi mówię zdecydowane "protestuję!". Swoje zdanie na temat tego filmu wyraziłam już zresztą w jednym z poprzednich komentarzy. I po wieki wieków będę pewnie twierdzić, że postać detektywa stworzona przez J.Bretta jest najlepsza :)

    Co do Ritchiego, to "Przekręt" udał mu się zdecydowanie najlepiej :)

    OdpowiedzUsuń