poniedziałek, 31 października 2011

Rącze konie - Cormac Mc Carthy czyli zauroczony

Cormac McCarthy to pisarz, który kusi mnie już od dawna. Znam już kilka ekranizacji jego powieści i za każdym razem stwierdzam (a przecież zwykle ekranizacja i tak nie dorównuje książce), że są to dzieła niebanalne, w których scenariusz jest jedną z mocniejszych rzeczy. Kusił, aż wreszcie zdecydowałem, że mimo braku czasu na czytanie róznych rzeczy chyba przyszła pora i wiecej odkładać lektury jego powieści nie ma co. Spotkanie z McCarthym pora zacząć. A zaczynam od tzw. trylogii pogranicza i jej pierwszego tomu, potem najwyżej cofnę się do wcześniejszych powieści.
Trudno zaraz po przeczytaniu ubrać wszystkie wrażenia w słowa. Mocna i dość mroczna to zarazem proza i bardzo jednocześnie poetycka, pełna rozbudowanych opisów, zapachów, kolorów, uczuć. Tyle, że ten świat opisywany, zarówno ludzie jak i ziemia, którą zamieszkują nie sprzyjają opisom pełnym optymizmu, jasnych kolorów, kwiatów i życia, a raczej szarościom, biedzie, ciężkiej pracy, zmęczeniu i radości z tego, że się żyje - nie dlatego, że tak nam dobrze, ale dlatego, że nie daliśmy się zabić... 
Lata 40-te naszego wieku. W Teksasie umiera stary ranczer, a spadkobierczyni nie jest w żaden zainteresowana aby dalej zajmować się nędzną wiejską posiadłością. Ranczo próbuje przejąć John Grady Cole, czyli dziewiętnastoletni wnuk zmarłego człowieka - zakochany w ziemi, w pracy na roli, a szczególnie w koniach. Niestety, gdy mu sie nie udaje dość rozgoryczony postanawia wyjechać tam, gdzie jak uważa wciąż jest miejsce dla ludzi takich jak on - kochających wolność, prostotę, pracę na ranczo, zwierzęta, naturę. Skoro w Stanach świat pionierów odchodzi w przeszłość, jako cel wybiera Meksyk. W podróż wybiera się z nim jeszcze jego przyjaciel, potem dołacza do nich jeszcze jeden młodszy od nich chłopak. Ich towarzysz i jego nieobliczalność w przyszłości wpędzą ich wszystkich w kłopoty.   
Jadą setki kilometrów na koniach, nie mając specjalnie ani pieniędzy, ani jedzenia, ale żaden z nich nie narzeka. Brną do celu, choć nawet do końca go nie znają - ot zdają sie trochę na los. A ten wydaje się na początku im sprzyjać - trafiają do bardzo bogatego rancza gdzie docenione zostają umiejętności Johna - ma niesamowity kontakt z końmi i potrafi szybko oswajać nawet dzikie zwierzeta łapane w górach. Tam też nasz bohater doświadczy pierwszego zauroczenia (córka właściciela rancza). Ale potem los się od nich odwraca - on i jego przyjaciel doświadczą niesprawiedliwych oskarżeń, okrucieństwa przesłuchań i meksykańskiego więzienia. 
To opowieść mało romantyczna choć wydaje się, że bohaterowie wybierają marzenia i pewien mit wolności niż nudne i poukładane życie. Nie pcha ich do tego konieczność - to ich wolny wybór. Dla Johna to wszystko czego doświadczy to ogromna i gorzka lekcja dojrzałości - zazna cierpienia, zawalczy o życie, poczuje pragnienia zemsty i będzie próbował wyrównać rachunki. Droga, na którą wszedł jest raczej bez powrotu. Nawet gdy będzie próbował wrócić przez granicę z powrotem juz nie będzie potrafił żyć jak dawniej.   
Twardzi ludzie, twarda kraina gdzie nawet kobiety są równie twarde jak faceci. To nie kraina dla romantyków i słabeuszy, ale ziemia spływająca często i potem i krwią. Pozbywając się złudzeń obaj młodzi ludzie nie raz będą musieli zdecydować czy będą tacy sami jak ci, którzy ich skrzywdzili. Przemoc na pograniczu wydaje się wszechobecna, ale są tu jeszcze ludzie dla których nie musi ona być bezmyślna, służy raczej do ochrony, do wyrównania rachunków, wymierzenia sprawiedliwości.   
To opowieść nie tylko o tych młodych ludziach, ale również w pewien sposób o całej epoce w historii Ameryki, czasach Dzikiego Zachodu, pionierach nie bojących się ani pracy ani walki gdy jest ona potrzebna. Epoce pewnych wartości, pewnych zasad, życia w zgodzie i w bliskości z naturą... Oto nadchodzą nowe czasy. Czy lepsze?
Piękna mocna powieść. McCarthy mnie nie zawiódł, ba, powiedziałbym nawet zaskoczył i zachwycił - nie spodziewałem się, że opórcz tego, że opowiada o mrokach ludzkiej duszy tak świetnie maluje też pejzarze. Tak współbrzmiące z tym co gra też w sercach opisywanych przez niego bohaterów. Jak dla mnie świetne pierwsze spotkanie. Chwila przerwy i grzebię dalej...
ps. w tym wydaniu jedyne co zgrzytało to brak tłumaczenia hiszpańskich zdań, których było multum. Nadają klimat, ale tłumaczenie choćby na końcu się by przydało.

9 komentarzy:

  1. Nie odkryję Ameryki, pisząc, że McCarthy to jeden z najciekawszych, współczesnych pisarzy. Tej akurat książki nie czytałem, ale widzę, że po raz kolejny autor umiejscawia akcję na pograniczu USA-Meksyk. Może kiedyś zarzucę tę powieść.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wrzucam do schowka, a Tobie polecam "Rodeo" (Kesey, Babbs). Mam wrażenie podobieństwa klimatu, możliwe, że też Ci się spodoba.

    OdpowiedzUsuń
  3. ok, ja też wrzucam do schowka :) dzięki!

    OdpowiedzUsuń
  4. Lubię McCarthyego, choć jego książki nie należą do tych, które czyta się dla przyjemności. Chyba, że dla jakiejś perwersyjnej. 'Rączych koni' nie miałem okazji poznać, ale z tego, co piszesz wnioskuję, że znowu pojawia się motyw podróży, która nie kończy się dobrze, wędrówki, która nie rozwija i nie ubogaca, jak w 'Drodze' czy 'Krwawym południku' (jednej z bardziej szokujących książek, jakie czytałem. Tak czy inaczej, z przyjemnością czy bez, Cormaca czyta się dobrze, z satysfakcją.
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. tu zakończyło się połowicznie źle (na szczęście nie wszyscy zgineli), ba nawet uważam że to wedrówka głownego bohatera sporo nauczyła. Więc tu jest chyba trochę łagodniej.
    Mocne to ale jednak czytałem ostrzejsze rzeczy (i bardziej perwersyjne), choć tu chyba nawet nie o perwersje chodzi a bardziej o jakiś mrok w ludziach. I może jestem pokręcony ale czytałem z dużą przyjemnością - choć pewnie to nie najlepsze słowo, fascynacją? Wciąga tenświat i zgadzam sie z tymi że lepiej nie czytac jego powieści jedną po drugiej bo to wpędza w depresję...

    OdpowiedzUsuń
  6. Właśnie o to mi chodzi - że to raczej fascynacja, niż przyjemność. A że obraz mrocznej strony naszej natury malowany przez McCarthy'ego może przyprawić o - jeśli nie depresję, to - przygnębienie, też racja. Choć i ten mrok może być pociągający i często właśnie jest.

    OdpowiedzUsuń
  7. Podobnie odbieram "Rącze konie"; mogę tylko dodać, że na tle całego dorobku McCarthy'ego są stosunkowo lightowe jeśli chodzi o ponury klimat jak i okrucieństwo. I jest to jak dla mnie najlepsza, poza "Drogą", powieść Cormaca. Gorąco ją polecam, tym bardziej że w styczniu wychodzi reedycja. A więcej do powiedzenia miałem tu: http://bibliomisiek.blogspot.com/2011/07/cormac-mccarthy-racze-konie.html . Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  8. A ja polecam bardzo "Dziecię boże". McCarthy niezmiennie zachwyca prostotą słów i emocjami, które wzbudza w czytelniku.

    OdpowiedzUsuń