piątek, 28 października 2011

Superheavy czyli kaprys to, reklama, zabawa czy też wydarzenie muzyczne?

Dawno nie pisałem o muzyce? A przeciez słucham róznych rzeczy non stop. A ostatnio często w uszach mam właśnię tę płytę. Dlaczego spytacie - czy taka dobra? Czy świetni wykonawcy? A ja chyba musiałbym odpowiedzieć chyba, że to ze względu na jakąś pozytywną energię, która akurat dobrze trafiła w mój nastrój. No bo muzycznie nie jest jakoś super odkrywczo, choć na pewno ciut zaskakująco. Bo sam zestaw wykonawców tworzacych ten projekt to lekkie zaskoczenie: Mick Jagger podobno namówiony do tego przez Dave'a Stewarta (tak, tak Eurythimcs się kłania), potem dobrali sobie jeszcze Rahmana (kompozytor m.in. muzyki do Slumdoga, Joss Stone i Damiana Marleya (zbieżność nazwisk nie jest przypadkowa). No wiec co to jest? Rock, pop, folk a la Bollywood, reggae czy muzyka elektroniczna?
Takie trochę "wszystkiego po trochu" :) Bo każdy z nich jest trochę z innej bajki i nie do końca udało sie połaczyć wszystkich idealnie zachowując równowagę i jednocześnie to co każdy miał najcenniejszego. Płyta na pewno jest dość przebojowa, rozbujana (oj dużo na niej regałowych rytmów), ale większość to kawałki, które odkrywcze nie są - mają piętno swoich twórców tyle, że tu są "naleciałości" innych gatunków muzycznych. W każdym razie gdy słyszymy wokal Jaggera natychmiast mamy skojarzenia z innymi jego produkcjami, a tu nagle wplata się w to rytmy hinduskie czy reggae. Słychać, że się dobrze przy tym bawili, ktoś podsuwał pomysł, a inni go rozbudowywali, nadaje się to jak najbardziej do słuchania, na imprezę, ale jednak nie powala na kolana. Może za bardzo na siłe próbowali połaczyć swoje pomysły zamiast jednak rózne utwory oprzeć na większym zaufaniu do kolejnych osób ze swego grona? Może za dużo muzycznie przesunięto ciężaru w stronę pulsacji reggea i mimo, że wokal Jaggera przykuwa uwagę i miło się słucha kawałków Stone (szkoda, że jej tak mało) to gdy pojawia się młody Marley zawłaszcza całą scenę dla siebie... 
Świetny singlowy "Superheavy" sporo obiecuje, ale jednak całość nie jest na tym samym poziomie. Uwagę zwracają jeszcze bujający "Miracle Worker", fajny dialog w "Beautiful People", reszta (np. spokojniejsze „Rock Me Gently” czy „I Don’t Mind”) nawet jeżeli wpada w ucho to jednak szczerze mówiąc nie mają w sobie jakieś wielkiej oryginalności. Porównując to do nagrań każdego z nich dokonywanych solowo to tutaj raczej nie powalają. Może gdyby taki kawałek znalazł się na ich płycie to byłby fajnym urozmaiceniem, a tak w zestawieniu z całością troche rozczarowuje. A kawałek Rahmana czyli "Satyameva Jayathe" to już dla mnie nie tylko wtórne ale i trochę śmieszne.
Do słuchania i do bujania pewnie album ostatniego miesiąca. W sam raz na jesienne chłody. Ale żeby płyta jakoś zapadła na dłużej w pamięć i by się nia zachwycać - niestety nie.

1 komentarz:

  1. Mam dokładnie takie same odczucia co do tej płyty :) Wg mnie z najlepszej strony wykazał się Damian Marley, a Joss Stone nie bardzo miała pole do popisu, często wstawiała jakieś ozdobniki typu 'uuhuuhu', 'yeah' itd. Najbardziej chwytliwy jest chyba "Miracle worker", inne regałowe kawałki też niezłe, ale tam, gdzie miało wyjść rockowo - wyszło nijak. A "Satyameva Jayathe" jest dla mnie jakimś nieporozumieniem.

    OdpowiedzUsuń