Nie tak dawno pisałem o najnowszej płycie Lecha Janerki (Zobaczcie jak się lata!), a tu proszę: trafiła się okazja by zobaczyć go na żywo i to za free. Lato to dobry czas na koncerty, zwykle to jednak festyny, gdzie więcej przypadkowych i podchmielonych widzów niż fanów, dlatego może i dobrze że Brwinów robi to trochę inaczej - jest koncert ale żadnej imprezy wokół, przychodzi się tylko na muzykę. I słuchasz jej sobie siedząc na kocyku na trawie albo wbijasz pod scenę, gdzie wcale nie jest ciasno.
Przyjechałem już po supportach, może jeszcze pokiwałem się na końcówce regałowego Bambi, a potem już sama przyjemność. Początek mocno osadzony w nowej płycie, bardziej refleksyjny i jak sam artysta powiedział: skoro ja siedzę to i wy możecie usiąść. Trochę żartował sobie ze swojego wieku i trochę było wspominek, ale przecież dla człowieka który ponad 40 lat jest na scenie muzycznej to zrozumiałe. Gdy śpiewa i gra, nie czuje się jednak tu jakiejś wielkiej różnicy - on nie musi skakać, żeby przekazać publiczności energię, a cała siła tkwi w jego kompozycjach i tekstach. Wiele z nich, mimo tego (a może właśnie dlatego) że są tak zwariowane, nieoczywiste, pełne zabaw słownych, pamięta się przez te wszystkie lata. I to było czuć.
Nie ma co bowiem ukrywać, że największy entuzjazm wywołały właśnie te starsze kawałki, to na czym się wychowaliśmy. Janerka świetnie sobie z tego zdaje sprawę i tak poprowadził koncert, by ważnych numerów sprzed lat nie zabrakło, ale sam budował pewną narrację wokół nich, kolejność. Muzycy też zresztą weszli w tą cześć koncertu z większą energią, wstając z krzesełek (oczywiście poza p. Bożeną, której trudno by było grać na wiolonczeli na stojąco). Nie było krygowania się do publiki, ale mimo wszystko czuło się fajny kontakt. Zresztą nic dziwnego, skoro pod sceną w większości ludzie po 40, którzy świetnie pamiętają właśnie te płyty i numery sprzed lat.
Kurcze, bas, perkusja, gitara, wiolonczela i czasem wchodzące klawisze, ktoś mógłby powiedzieć powtarzalne pomysły muzyczne, a z taką przyjemnością się tego słucha...
Nie zabrakło Historii podwodnej, Strzeż się tych miejsc, Jezu jak się cieszę, Ogniowych strzelb, Jest jak w niebie, Loli, Niewoli, Śmielej, Śpij Aniele mój... Chyba tylko Konstytucji nie było. Świetna energia, profesjonalizm w każdym kawałku, bez sztuczek, wygłupów, a wśród publiki też raczej na spokojnie, bez pogo i szaleństwa. Wciąż dobrze się tego słucha i jak się okazuje ciało i głowa świetnie pamiętają prawie każdą melodię i wers.
PS następnego dnia zajrzałem jak co roku na koncerty po sąsiedzku do Ursusa - na rocznicę wydarzeń czerwcowych zawsze robią koncert, ale w tym roku szybko się zwinąłem. Ja rozumiem próbę dotarcia do różnorodnego słuchacza, szukanie artystów, których słucha młode pokolenie, ale sorry, freestyle do pani pod sceną o "lizaniu jej rowa" (O.S.T.R) to nie moja bajka. Nawet legenda hip hopu, czyli Kaliber 44 mnie do siebie też nie przekonała. Trochę dlatego, że to nie moja bajka muzyczna, ale też nie mam wrażenia, żeby takie uroczystości, festyn rodzinny odwołujący się do historii i te wszystkie bluzgi lecące ze sceny były najlepszym połączeniem.
PS2 Wieczorem włączyłem też TV na tzw. warszawskiej wianki i koncert wspomnień - niby znane numery, ale te aranżacje, w większości na jedno kopyto, bez pomysłu, ze słabymi wokalami... I tu po raz kolejny wychodzi klasa takich rockmenów jak Janerka. Oryginał mimo wieku wciąż najlepszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz