czwartek, 9 czerwca 2016

Alicja po drugiej stronie lustra, czyli kolorowo, ale gdzie ten klimat?


Pamiętacie pierwszą część Alicji, w reżyserii Burtona? Było przy niej trochę kręcenia nosem, ale trudno odmówić jej rozmachu - Burton tchnął w nią swojego niepokornego ducha i mimo bajecznych kolorów i wizualnych perełek, miała w sobie dużo niepokoju. A ja miałem w sobie głównie ten ostatni, gdy wybierałem się na kontynuację. Burton tym razem oddał stery Jamesowi Bobinowi (to ten od Muppetów), a sam zadowolił się produkcją, czyli nawiązując do treści filmu: wyłożył kasę na rejs, w który wyruszył ktoś inny. W efekcie niestety mam wrażenie, że dostajemy jedynie familijną przygodówkę, już bez tej wizjonerskiej oryginalności. Mam zresztą wrażenie, że twórcy poszli na łatwiznę: skupiając się na akcji, gubią niestety z oczu głębię postaci, ich niepowtarzalny urok (szczególnie te drugoplanowe jak np. Kot z Cheshire i cała jego kompania).



Alice znowu musi dokonywać ważnych wyborów: tym razem zmuszana jest by zrezygnować ze swej niezależności, by odzyskać zadłużony dom dla swojej matki powinna sprzedać statek i podjąć inną pracę. Zanim jednak podejmie decyzję znowu zostaje wciągnięta w wydarzenia w Krainie Czarów - bez jej pomocy nigdy nie uda się wyciągnąć Kapelusznika z depresji. Jedyną szansą na to by potwierdzić jego przypuszczenia, że jacyś członkowie jego rodziny przeżyli spotkanie z Dżaberzwłokiem, trzeba by się cofnąć w czasie. Tylko jak, jeżeli nad chronosferą czuwa bezwzględny Lord Czas, który nikomu nie daje zgody na takie zabawy.

Dzięki retrospekcji możemy dowiedzieć się jak to się stało, że Czerwona Królowa jest jaka jest, Alicja próbując naprawić przeszłość mało wszystkiego nie zepsuje, ale finał i tak wiadomo jaki będzie, prawda? U Disneya wszystko jest przesłodzone i nie może się źle skończyć. Ogląda się to przyjemnie, ale raczej jak bajeczkę, pełną ciekawych efektów i akcji, bez większej refleksji nad tym czym różni się Alicja w krainie czarów od innych opowieści dla dzieci. Patrząc na film można by rzec, że prawie niczym, bo ta oryginalność gdzieś znika. Nie ma dziwnych postaci, miejsc, żadnego zaskoczenia. I nie tylko dlatego, że bohaterka zna już Wonderland i czuje się tam jak w drugim domu - twórcy nie starają się zaskoczyć także widzów. W warstwie wizualnej piękno zostało, ale cały niepokojący mrok zniknął. A szkoda.

Niektórzy komentują, że lżejszy ton i odrobina humoru bardzo się przydały tej ekranizacji. Ja jednak chyba wolałbym ducha pierwszej części.
Johny Depp, Anne Hathaway, Helena Bonham Carter, czy Sacha Baron Cohen niby są, ale jakby ich nie było, no przecież charakteryzacja zmienia ich kompletnie. Dobrze, że Mia Wasikowska pozostała sympatyczna.

2 komentarze:

  1. Mam coraz większe wątpliwości, czy w ogóle jest sens oglądać ten film...

    OdpowiedzUsuń