piątek, 15 stycznia 2016

Wkręceni 2, czyli przepis na sukces?

Gdy oglądałem (i pisałem o tym) pierwszą część "przeboju komediowego", czyli "Wkręconych", obiecywałem sobie, że: w życiu, nie będę takich głupot oglądał. Ale czasem człowiek wpada na jakiś kanał telewizyjny zupełnie przypadkowo i ciekawość tego co jeszcze głupszego można wymyślić, skłania by na nim pozostać. Czy mogłoby być gorzej? Okazuje się, że raczej można. Jest jeszcze bardziej schematycznie, prostacko i kompletnie nie śmiesznie.
W jedynce Wereśniak nabijał się trochę z naszych kompleksów wobec Zachodu (w małym miasteczku biznesmeni brani za cudzoziemców to jak bogowie), a tym razem jest jeszcze bardziej "pod publiczkę". Warszawka ze swoim blichtrem, kasą próżnością i głupimi modami, konfrontowana jest z "normalnym" życiem ludzi, którzy mają zupełnie inne problemy, radości i... prawdziwe szczęście, które dla celebrytów i ich fanów jest nie do osiągnięcia. Po co gonić za czymś wciąż nowym, skoro można w spokoju, z piwkiem w ręku... i tak w tym stylu można by ciągnąć takie porównania. A co będzie nagrodą dla "normalsów", gdy już pokażą swoją wyższość nad stolicą? Wniebowstąpienie, czyli chwila sławy, a potem powrót z wielką kasą do siebie, gdzie można żyć wspomnieniami i cieszyć się "prawdziwym życiem". Biedak został nagrodzony i oczywiście sugeruje się, że on będzie mądrzejszy i nigdy go bogactwo tak bardzo nie zepsuje...


photo.titleNawet nie chce mi się tego streszczać - w skrócie powiedzmy, że chodzi o to, że celebryta ma dość popularności, chce odpocząć, ale na szczęście jego menedżerka znajduje sobowtóra - chłopka roztropka, którego wpycha w rolę gwiazdy (w tej roli Paweł Domagała, czyli Szyja z pierwszej części). Na jego poszukiwania rusza były kumpel i żona... Nie ma już Adamczyka, ale został Bartosz Opania, dołożono do tego Sochę, Królikowskiego i Kurdej-Szatan, panie nadal trochę w tle, ale wszystkie role są tak napisane, że tu po prostu nie ma za bardzo co grać. Nie dość, że nie śmieszne, to jeszcze w dodatku przewidywalne.
Ale pewnie i tak będą powstawać podobne koszmarki - to trochę jak z telewizją: narzekamy na głupotę różnych programów, ale okazuje się, że mają one największą oglądalność, bo nawet ci bardziej inteligentni chcą zobaczyć co to za kretyństwo albo pośmiać się z celebrytów. I tu przy małym budżecie można osiągnąć podobny sukces: paru znanych aktorów, do tego celebryci, jakaś kapela na topie z piosenkę tytułową... I już. Nawet specjalnie nad scenariuszem nie trzeba się trudzić.
   

2 komentarze:

  1. Kolejna polska pusta komedyjka...nie widziałam i nie mam zamiaru zobaczyć :-P Mam nadzieję, że jutrzejszy wypad na "Moje córki krowy" mnie nie zawiedzie ;-)

    OdpowiedzUsuń