piątek, 27 grudnia 2013

Wiele hałasu o nic, czyli czy klasyka musi być nudna? Albo po prostu tralalali

Zanim zrobię podsumowanie filmowe tego roku, jeszcze jedna produkcja
przypomniana sobie w Święta. Już nawet nie pamiętam po raz który (trzeci?). A notka dodatkowo jeszcze jest modyfikowana, bo oto pojawiła się nowa wersja tego filmu! I najpierw może kilka słów o niej, a potem dopiero o tym co zachwyca od lat.
Prawdę mówiąc nie wiem po co Joss Whedon rzuca się na taki pomysł, siląc się na oryginalność. Czy ma nadzieję, że w Stanach mało kto pamięta wersję z lat 90-tych albo że przebiję tamtą ekipę swoimi pomysłami? Czarno białe zdjęcia, produkcja kręcona podobno raptem 12 dni (to się czuje, bo część aktorów sztywna jak drewno), znowu tekst oryginalny Szekspira, a nowością ma być to, że akcja jest osadzona w czasach nam współczesnych.

Zamiast zamku, skromna willa z basenem, zamiast pięknych strojów, atmosfera niczym z party nowobogackich, garnitury, krawaty i wszechobecny alkohol. Jakże dziwnie w takiej scenografii brzmią te dialogi. Całkiem fajna obsada (lepiej wypadają starsi aktorzy, chyba lepiej wyczuli pomysł reżysera), kilka fajnych pomysłów, scen może i jest, ale całości niestety moim zdaniem brak lekkości i nie czuć tej chemii, jaka biła w wersji sprzed lat. Jako eksperyment - całkiem zabawne. Ale ja jednak 10 razy bardziej wolę, lekko kiczowatą, pełną słońca i humoru wersję Branagha. Porównajcie koniecznie! 
Lekkie, zabawne, w świetnym wykonaniu i na dodatek to produkcja, która jak mało która zaprzecza temu, że klasyka musi być nudna. Kenneth Branagh zyskał sławę właśnie poprzez odświeżenie Szekspira, pokazanie go na nowo. Zwykle autentyczny tekst został wkomponowany w tak atrakcyjny sposób w warstwę wizualną, że kompletnie widzowi nie przeszkadza brak dialogów do których jest przyzwyczajony. Ba, ta poezja może wybrzmieć na nowo, może bawić albo skłaniać do zadumy.
I tylko żal, że pewnie już nie doczekamy kolejnych produkcji tego typu, ani nie są już z Emmą Thompson parą, są już dużo starsi i nie tak świeży, a i sam Branagh zdaje się, że zapomniał już trochę o swych korzeniach (przynajmniej w filmie) i poświecił się innym, już nie tak oryginalnym produkcjom.
 
Swoboda z jaką przeniesiono tę lekką komedię Szekspira na ekran, powiedziałbym że jest z pogranicza geniuszu. Porównajcie jakiekolwiek inne próby (choćby naszą Zemstę) aby dostrzec różnicę. Prosty, przewidywalny schemat, a mimo to trudno mówić o znudzeniu. Miłość, siła plotki, która potrafi to uczucie zniszczyć, oraz szczęśliwy koniec (bo w końcu to nie tragedia). A to wszystko w pięknej posiadłości gdzieś na wzgórzach (chyba Toskanii)...
Ekranizacja ma pewien teatralny klimacik, chwilami zbliża się do musicalu, ale też ma w sobie luz i lekkość, o jaką trudno nawet na deskach teatru. Po prostu czuje się te dialogi i to, że ekipa się nimi świetnie bawiła (no tak Toskania, wino, słońce, te sprawy)... No i kapitalna obsada: oprócz pary o której wspomniałem m.in. znany z dr House'a Robert Lawrence Leonard, Denzel Washington, Michael Keaton  czy Keanu Reeves, ale znanych twarzy znajdziecie tu więcej. Dla mnie jednak to przede wszystkim humor, zjadliwość i chemia jaka jest w kreacjach Thompson i Branagha.  

2 komentarze:

  1. Cudne!
    http://mcagnes.blogspot.com/2009/12/wiele-haasu-o-nic-william-szekspir.html

    OdpowiedzUsuń