środa, 25 grudnia 2013

Ida, czyli wypełnić pustkę


Magia kina. Kocham takie seanse, które zarówno warstwą wizualną jak i treścią gdzieś głęboko zapadają w pamięć. Co prawda najlepiej wcześniej nie czytać żadnych recenzji - zachwyty i analizy wskazujące na to czym masz się widzu zachwycać raczej nie nastawiają mnie zbyt pozytywnie (tak miałem np. z Obławą, która mnie drażni). Ale seans jak najbardziej wart zaliczenia i to chyba najlepiej w kinie, gdzie te czarno białe zdjęcia, cały klimat filmu, będą mogły wybrzmieć lepiej. Tu rzeczywiście liczy się pewien nastrój chwili, jaką dało się uchwycić, niż cała opowiedziana historia (bo ta jest mało skomplikowana).
W każdym razie film Pawła Pawlikowskiego uznaję za jeden z ciekawszych obrazów tego roku i moim zdaniem cały wątek mordowania żydów w trakcie drugiej wojny światowej jest dużo lepiej pokazany niż w Pokłosiu. Bo wydaje mi się to bliższe prawdy - nie chodziło najczęściej o żadne wielkie pogromy (bo te najczęściej organizowali Niemcy i nie miało u nas miejsca raczej nic takiego jak np. na Węgrzech), ale o sytuacje, które podobnie wyglądały w różnych miejscach Europy. Jeden ukrywał, a drugi ze strachu, z zazdrości o jakieś korzyści, z zemsty, z różnych niskich pobudek, albo donosił władzom, albo sam po cichu mordował. I to w tym filmie jest. Cholera, tak trochę na zimno pokazane, bez emocji, że nawet bardziej ciarki przechodzą niż w trochę teatralnym i emocjonalnym filmie Pasikowskiego.  

photo.titleCiekawe, że gdy oglądałem ten seans (i jak wspominałem, starałem się wcześniej nic nie czytać) to moją uwagę przykuła przede wszystkim postać Anny - młodziutkiej dziewczyny wychowywanej przez siostry zakonne i przygotowującej się do złożenia ślubów zakonnych. Dopiero potem gdzieś tam docierały do mnie informacje, że prawdziwą inspiracją do opowiedzenia tej historii była druga z bohaterek - autentyczna postać Wandy Lebenstein - tzw. czerwonej Wandy, czyli słynnej ze swych wyroków stalinowskiej prokurator (Helena Wolińska). To ona ma pomóc Annie (a raczej Idzie, bo tak brzmi jej imię z przeszłości) odkryć jej historię, dzieciństwo i losy jej rodziny. Niewinna dziewczyna, w której jest spokój, jakaś pokora, ale też brak lęku i ciekawość świata, oraz jej ciotka - cyniczna, topiąca przeszłość w alkoholu i rozrywkowym życiu, samotna i nieszczęśliwa. Dwie kobiety, które przetrwały zagładę swoich bliskich... I gomółkowska Polska. Szara, nijaka i bez miejsca na długotrwałe szczęście ludzi.
Nie postrzegam tej historii w kategoriach usprawiedliwiania kogokolwiek, np. próby udowadniania, że wyroki na żołnierzach AK to zemsta za prześladowanie żydów (widziałem takie teorie). Dla mnie to kameralna i osobista opowieść o tym jak trudno poradzić sobie z tragedią, ze stratą. Czym wypełnić pustkę i tę ranę w sercu? Można próbować to zamazać, próbować zapomnieć (Wanda), a może lepiej jest jednak szukać pokoju i wybaczenia (Ida)? Wiara jest ucieczką, czy też świadomie wybraną i dojrzałą drogą?  
Subtelne, trochę jakby wyciszone kino, przypominające twórczość z lat 50-60-tych, a jednak doświadcza się tego w sposób bardzo intensywny...   
No i dwie ciekawe kreacje: Agaty Kuleszy i debiutującej Agaty Trzebuchowskiej.
 
Pawlikowski przyznał, że podczas pracy nad "Idą" oglądał "Żyć własnym życiem" Godarda, który to seans miał wyzwolić reżysera z oków, jak sam to nazwał, filmowego "opowiadactwa". Nie mniej ważny od następstwa ekranowych wydarzeń jest tu więc styl, w jakim operator Pawlikowskiego, debiutant Łukasz Żal fotografuje obie bohaterki (zastąpił w trakcie prac Ryszarda Lenczewskiego, który w związku z chorobą nie mógł kontynuować pracy nad "Idą"). Nawet niewprawne oko dostrzeże tu inspirację klasyczną czarno-białą fotografią, jakbyśmy dosłownie przenieśli się w czasie do lat 60. z ich dystynkcją, powiewem egzystencjalnego niepokoju, zmysłową chmurką papierosowego dymu. Ironia losu polega na tym, że podczas festiwalu w Gdyni, gdzie film miał polską premierę, dziennikarze nie mieli możliwości w pełni docenić pracy operatora, ponieważ pokaz prasowy został niedostatecznie naświetlony (reżyser skarżył się na konferencji na zbyt ciemny obraz).
Nie było jednak na tyle ciemno, by na ekranie nie zauważyć Dawida Ogrodnika, który w stylowym epizodzie wcielił się w postać saksofonisty grającego z zespołem na potańcówce w restauracji hotelu, gdzie zatrzymały się na noc Anna (Ida) i Wanda (wygląda trochę jak Sam Riley w "Control"). Na scenie, w wiązance przebojów lat 60., partneruje mu Joanna Kulig - całość przywołuje zaś klimat "Niewinnych czarodziejów" Wajdy. Bohaterka Trzebuchowskiej ulega na moment urokowi muzyki Coltrane'a (Ogrodnik gra "Naimę"), a mi do głowy przychodzi złota myśl Ciorana: "Po co czytać Platona, jeśli saksofon może równie dobrze pozwolić dostrzec inny świat?". Z tym pytaniem towarzyszyć będziemy Idzie do samego końca film


Czytaj więcej na http://film.interia.pl/recenzje/news/ida-sekret-recenzja,1949382,6290?utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
dzony w Polsce Paweł Pawlikowski wraca do kraju po latach dobrowolnej artystycznej emigracji ("Lato miłości", "Dziewczyna z piątej dzielnicy"), prezentując kameralny, czarno-biały dramat, którego akcja rozgrywa się na początku lat 60. XX wieku

Czytaj więcej na http://film.interia.pl/recenzje/news/ida-sekret-recenzja,1949382,6290?utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox

2 komentarze:

  1. A dla mnie film skradła Kulesza. Wspaniała rola i aktorka:)
    Pozdrawiam i na pewno jeszcze do Ciebie zajrzę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. fakt, że zagrała świetnie, ale chodziło mi raczej o postać, która zostawała w głowie po wyjściu z kina. Ta dramatyczna historia Wandy przesunęła mi się gdzieś na drugi plan...

      Usuń