sobota, 31 sierpnia 2013

Cztery słońca, czyli szukając sensu i stabilności

Podobno dziś dzień blogera :) Wszystkim więc najlepszego! Przede wszystkim natchnienia, aby na blogach pojawiały się rzeczy nie tylko osobiste, ale i ciekawe.
Siedzę przy lodach i czekam na córę, która pobiegła z koleżanką do kina (One Direction - rany, jakie pozerstwo) i mam chwilę spokoju na pisanie. I tą notką kończę 32 miesiąc blogowania. Ponieważ udało się dotąd utrzymać tempo kalendarzowe jedna notka na dzień, powoli zbliżam się do 1000. Ostatnio może nie tyle zapału mniej (choć wpadłem trochę w rutynę), ale czasu na pewno. Ciekawe jak ułoży się wrzesień, choć mam nadzieję, że tematów nie zabraknie (bilety do teatru już kupione). 
A na dziś o filmie trochę dziwacznym. Jeżeli przeczytacie gdziekolwiek, że to komedia, to nie dajcie się nabrać. Chyba, że to definicja ustawiana pod kątem Czechów (Szczygieł zdaje się pisał, że u nich nawet dramaty reklamowane są jako nostalgiczne komedie). Ostatnio w rzeczach z Czech, które mi wpadają w ręce, jakoś coraz mniej śmiesznie i bardziej gorzko. Czyżby coraz bardziej ich rzeczywistość skrzeczała? O ile w Świętej czwórcy jeszcze chwilami było zabawnie, tak tu do śmiechu raczej nie ma nic. Bo czemu mam rechotać patrząc na czyjeś nieszczęście, frustrację, kłopoty i brak poukładania w życiu?
Zwyczajne życie i wydawało by się zwyczajni bohaterowie. Bezrobocie, kłopoty wychowawcze z synem, brak kasy, ciasne mieszkanie, małżeńskie niesnaski, pokusa by zrobić skok w bok, zakosztować jakiejś odmiany. I jakaś kompletna pustka, brak nadziei, ambicji, poddanie się i skupienie na najprostszych czynnościach na działce. Czemu bohaterowie nie potrafią dogadać? Czy to po prostu lata spędzone obok siebie, jakieś zmęczenie stagnacją? A może są rzeczywiste powody by na siebie się boczyć - czy tacy byli już zawsze, czy też charaktery się zmieniły i to co kiedyś uważali za uroczą przywarę, teraz staje się wadą nie do zniesienia? Gdy Jara traci pracę, ewidentnie traci też jakąś część siebie. Przez chwilę jeszcze żyje nadzieją, że pomagając jak dotąd swemu przyjacielowi Karelowi, który twierdzi, że ma ponad naturalne moce, zrobi na tym biznes. Ale przecież i to okazuje się pudłem, odbierając mu ostatnie złudzenia. Chodząca mocno po ziemi Jana wydaje się dużo silniejsza, ale ona też przecież jest zagubiona i ciągnie resztkami sił. Oboje są równie mało dojrzali co ich dzieci... Autorytet? Bez żartów. Co się potem dziwić, że nie panują w żaden sposób nad jego buntem.
Chciałoby się, żeby w ich szarym życiu zdarzył się cud, który przywrócił by im radość życia, szczęście i nadzieję. A tu wszystko układa się wręcz odwrotnie. Czy tym cudem zbliżającym ich z powrotem do siebie ma być nieszczęście i odebranie wszystkiego? Może wreszcie to otworzy im oczy na to co najważniejsze...

Świat gdzie religijność wyparta została jako coś niepotrzebnego, a ludzie i tak tęsknią za czymś głębszym (i szukają choćby w mocy z kosmosu), może nas dziwić, ale jak dla mnie nie ma tym raczej nic zabawnego.
Scenariusz podobno reżyser zaczął pisać po śmierci swego syna - to pewnie miało duży wpływ na jego kształt. Może więcej w trakcie seansu powinniśmy więc poświęcić skupieniu na sobie obojga bohaterów i ich relacji z dziećmi. Może tu właśnie tkwi ukryta myśl, jakiej warto szukać. 

4 komentarze:

  1. Wszystkiego najlepszego! ;)
    Kiedy doczekam się recenzji oryginalnego Forbrydelsen? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ech, wciąż serial przede mną, ostatnio tak mało czasu (i remont) że nie da rady nic zaplanować... ale pewnie do końca roku się uda. To i Broadchurch

      Usuń
  2. Taki ponury ten film. Wolę nie psuć sobie humoru. :)
    Dziękuję za życzenia, nawzajem, trochę spóźnione, ale liczą się chęci. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. To ja zdecydowanie wolę czeskie filmy z dawnych lat ... Ostatnio śmiechy po pachy mamy oglądając "Homolka a tobolka" :D

    OdpowiedzUsuń