wtorek, 26 lutego 2013

Kobiety z 6 piętra, czyli komedia odrobinę staroświecka

Lektura Radziwinowicza zakończona, dzieci nie szaleją, więc można spokojnie zasiąść do pisania kolejnej notki. W tle piękne dźwięki z nowej płyty Nicka Cave'a&The Bad Seeds (po raz kolejny sprawdza się legalny deezer.com, który udostępnia nowości, nawet reklamy im daruję), a ja próbuję dojść do tego co w jakiej kolejności mam kończyć pisać i udostępniać. Na dziś niech będzie jeden z zaległych filmików, a do końca lutego jeszcze dwie notki książkowe i jedna muzyczna. Kolejny miesiąc będzie domknięty zgodnie z planem - jedna notka dziennie i okazuje się, że niedługo będzie ich już 800.

Francuzi mają dobrą rękę do komedii - bez przekraczania dobrego smaku potrafią stworzyć rzeczy zarazem lekkie, jak i opowiadające o czymś (och żeby tak u nas!). Kobiety z 6 piętra to jeden z przykładów - choć spodoba się pewnie bardziej starszym widzom.
Ta historia ma trochę klimat opowieści sprzed lat kilkudziesięciu (nie tylko dlatego, że akcja dzieje się w latach 60-tych), jest odrobinę naiwna, ale też naprawdę urokliwa. Zderzenie różnych kultur i podejścia do życia będzie tu nie tyle okazją do jakichś oskarżeń czy analiz społecznych, a jedynie punktem wyjścia do wewnętrznej przemiany, odkrywania w swoim życiu radości.

Główny bohater Jean-Louis Joubert jest trochę sztywnym starszym panem i nudziarzem - makler i spec od inwestycji jest świetny w pracy, ale w domu ma niewiele radości, wszedł raczej w pewien schemat przyzwyczajeń i konwencjonalnych przyjemności kojarzonych z jego klasą społeczną. Jego żona, może przez to że pochodzi ze wsi, teraz bardzo zapatrzona w inne bogate kobiety spędza całe dnie na zakupach, u fryzjerów i "pokazywaniu się" w miejscach gdzie wypada to robić. Dodajmy do tego jeszcze synów wysłanych do szkoły z internatem i mamy obraz życia Paryżan, którzy choć mają wszystko, nawet specjalnie tego nie doceniają. Ich życie jednak zupełnie się zmieni gdy zatrudnią w swoim mieszkaniu młodziutką i ładną hiszpańską pokojówkę Marię. Ta dziewczyna, podobnie jak wiele jej podobnych kobiet, które opuściło swój kraj i rodziny, zmuszone do ciężkiej pracy służących u bogatych francuzów i żyjąc w niezbyt godnych warunkach i tak mają w sobie więcej radości życia niż wielu z ich chlebodawców.
I oprócz historii miłosnej fascynacji to właśnie o tym jest ten film - o wewnętrznej przemianie Jean-Louis Jouberta, który jako właściciel kamienicy gdzie na poddaszu mieszkają kobiety, zacznie coraz częściej im pomagać i spędzać z nimi coraz więcej czasu. Zaczyna dostrzegać kołnierz hipokryzji wokół siebie. A w efekcie... No cóż, powiedzmy na początek, że będzie budził tymi kontaktami duże zdziwienie u przedstawicieli swojej klasy społecznej.

To nie jest komedia, która by powodowała wybuchy spontanicznego śmiechu, ale jest w niej coś takiego, że po seansie wciąż na twarzy błąka nam się gdzieś uśmiech. Nawet dramaty osobiste i rodzinne bohaterów nie powodują tu rozpaczy na długo, a spięcia na linii bardzo wierzące Hiszpanki kontra komunistka są tu zarysowane tak, że budzą naszą sympatię do obu stron.   
Lekkie, pogodne, dobrze zagrane, z fajną muzyką, może i upraszczające, ale i tak się podoba. No właśnie: więcej mieć nie zawsze oznacza bardziej być. 
       

4 komentarze:

  1. Masz rację, po dywanie się nie tarzałam, ale jeszcze z godzinę po chodziłam z nienaturalnie rozwalonym na mojej twarzy szerokim uśmiechem. Nienaturalnie, bo śmiałam się do swoich myśli po filmie, robiąc obiad.
    Ale już na Jeszcze dalej niż północ śmiałam się do rozpuku

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a potem jeszcze Nietykalni... naprawdę sporo dobrych filmów z kilku lat

      Usuń
    2. patrz, zupełnie zapomniałam, ze to też francuski

      Usuń
  2. Świetny film, taki na smuteczki dobry.

    OdpowiedzUsuń