sobota, 9 czerwca 2012

Pod mocnym aniołem, czyli miłość i inne uzależnienia


Wszyscy chyba porzucili blogosferę dla telewizorów i stadionów :) Jeżeli się mylę i ktoś jeszcze tu zagląda przypominam o szansie na zdobycie książki (notka wczorajsza)... 

Książkę "Pod mocnym aniołem" czytałem dawno temu, ale po ostatniej lekturze innej pozycji Pilcha, nabrałem ochoty na powrót do jego tworczości. Okazja nadarzyła się dzięki wygranej w konkursie Świata Książki - karnety szybciutko wymieniłem na najbliższy spektakl w teatrze Polonia. Byłem ciekaw na ile uda się przenieść tę przecież niełatwą powieść na deski teatru.   
Pomysł reżyserki (Magda Umer) dość interesujący i pozwalający jeszcze mocniej przeżywać tekst - prawie bez scenografii, tylko trójka aktorów, mówiących poszczególne kwestie, wcielając się w różne postacie. Stół z mikrofonami w studiu radiowym, na stole kartki z rolą i oto zaczyna się nagranie... Ale im dłużej trwa czytanie tej bardzo osobistej, tragicznej opowieści, aktor (Zbigniew Zamachowski) coraz bardziej dla nas staje się alter ego bohatera... W naturalny sposób ze sztucznej sytuacji nagrania, przechodzimy do bardzo intymnej opowieści o życiu, tęsknocie, bólu... O piciu, które wypełnia życie, bo nawet gdy się leczysz, myślisz już tylko o tym co zrobisz po powrocie. 
Jerzy Pilch pisząc ten traktat o walce z nałogiem włożył w to kawałek siebie, teraz my na scenie możemy poczuć ile w tych tekstach jest goryczy, krytycyzmu i prawdy... Trudno sobie nie zadawać pytania na ile to wszystko szczere, a na ile stanowi po prostu grę z czytelnikiem, zabawę pełną erudycji, podglądania i podsłuchiwania innych (autor rzeczywiście był na terapii w ośrodku odwykowym i stad wiele tych historii innych pacjentów może być cholernie prawdziwa), rozdzieranie szat i otwieranie serca, ale udawane i podkręcane emocjonalnie...
W scenariuszu tej sztuki, ale jeszcze bardziej w grze Zamachowskiego udało się nas przekonać, że jest to szczere i prawdziwe. To użalanie się nad sobą, uganianie się za nadzieją, za ułudą szczęścia, wieczne boje o to by odbić się od dna i potem szukanie ucieczki przed własnymi lękami, spadanie z powrotem na dno... Można ten tekst traktować na równi jako opowieść o nałogu, jak i opowieść o miłości - tej odrzucanej, idealnej, której nie można znaleźć i do której sami nie dorośliśmy, nie czujemy się jej godni. Cały czas wracają tu nie tylko pokusy by się napić, by zapomnieć, by dać się ukoić temu 'lekarstwu", ale i różne kobiety. One są szansą na to by odbić się od dna, ale i też czasem stanowią powód do tego by w ten alkohol uciec.
Oprócz monologów samego bohatera, różnych jego konfrontacji z kobietami (w różnych rolach powracająca Zofia Zborowska), z terapeutą, czy z szatanem (w różnych rolach Wiktor Zborowski) mamy też tu fragmenty opowieści innych uzależnionych, pacjentów, którzy leczą się w tym samym ośrodku. Momentami wybuchał wśród publiczności śmiech gdy słuchaliśmy tych opowieści - przaśnych, być może niektórym dobrze znanych. Ale ten śmiech zamierał bardzo szybko. Bo to opowieść o piciu, które czasem dobrze się zaczyna, ale najczęściej tragicznie się kończy. Dla naszego bohatera to często punkty odniesienia, gorzki dowód na to, że z tego kręgu niełatwo się wyrwać, bo nawet jeżeli czuje się od nich lepszy, mądrzejszy, to i tak kończy tak samo. Czy to go skłoni do zmiany, do wytrwania? A czy skłania kogokolwiek w życiu realnym? Każdy alkoholik czuje się niepowtarzalny, wydaje mu się, że to jego nie dotknie, że w każdej chwili może przestać. Gdy słuchamy tych historii jeszcze mocniej uświadamiamy sobie, że alkohol działa na ludzi bardzo podobnie, możemy siebie oszukiwać, że to nieprawda, ale im mocniej temu wpływowi zaprzeczamy, tym bardziej może to być sygnał problemów...
Ale żeby nie pisać rozważań o uzależnieniu, jeszcze kilka zdań o samej sztuce. Oczywiście trudno przenieść wszystkie wątki i całość powieści na scenę - to są jedynie pewne fragmenty, ale mam wrażenie, że ducha i główną myśl udało się uchwycić bardzo dobrze. To nie jest pijacki bełkot, ale pełna rozpaczy, ironii i autorefleksji rozprawa o tym jak ludzie radzą sobie z samotnością, lękiem, tęsknotami czy zranieniami. 
Miło było zobaczyć Zborowskiego, choć nie miał tu wiele do zagrania, z ciekawością przyglądaliśmy się jego córce (bo ja oglądaliśmy po raz pierwszy), ale za rolę Zamachowskiego po prostu duże brawa! Jego kreacja jest poruszająca i przez zastosowanie prostych chwytów bardzo bliska. Potrafi być czuły, wrażliwy, ale jednocześnie jest cholernym egoistą.     
Nawet jeżeli sama sztuka nie daje nam wielkiej nadziei i optymizmu, to od nas zależy jakie wnioski z niej wyciągniemy. Na pewno daje do myślenia...
A ja nabrałem ochoty by powrócić do powieści. To chyba znak, że przedstawienie jest dobrze zrobione, skoro do tego zachęca. 
   

4 komentarze:

  1. Zazdroszczę Ci, że mogłeś obejrzeć ten spektakl i to w tak fantastycznym wykonaniu. Jedynie Zofii Zborowskiej jeszcze nie widziałam. A grę Zamachowskiego podziwiam. Szkoda tylko, że poszedł w salony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. prywatnie tym co zrobił podpadł mi strasznie, ale trzeba przyznać, że aktorsko naprawdę sporo potrafi...

      Usuń
    2. i jeszcze na dodatek świetnie śpiewa, ale cóż bywanie nie zawsze związkom na dobre wychodzi.)

      Usuń
  2. Moje Życie www.moje-zycie.eu to miejsce, gdzie znalazłem ukojenie, spokój i w końcu samego siebie. Nareszcie uporałem się ze swoim uzależnieniem.

    OdpowiedzUsuń