sobota, 28 maja 2011

Les Miserables, czyli co stanowi o sukcesie musicalu

W dniu kiedy do Polski przyleciał prezydent Obama troszkę miałem stracha czy uda się dotrzeć na czas (korki, ochrona itd.) bo teatr tuż przy hotelu gdzie miał mieszkać, no ale jak już się kupiło bilety z okazji dnia matki to jak tu teraz to odwołać... Udało się jednak dotrzeć do teatru Roma w Warszawie spokojnie. To moja pierwsza tam wizyta i trochę żałuję, bo ciekaw jestem też przedstawień, które grano jakiś czas temu, a zeszły już z plakatów (Piotruś Pan, Miss Sajgon, Upiór w operze itd. Ale miało być o Les Miserables. To podobno najchętniej oglądany musical na świecie. 
Fabuła spektaklu opiera się na powieści "Nędznicy", z góry jednak warto zauważyć, że sporo tu skrótów nie tylko w  porównaniu z powieścią, ale nawet z innymi wersjami tej samej sztuki (a pierwsza była chyba wystawiania w Gdyni).
Głównym bohaterem jest  Jean Valjean, który za kradzież chleba został skazany na wiele lat ciężkich prac na galerach. Gdy wychodzi na wolność, najpierw doświadcza odrzucenia, pogardy i okrucieństwa, ale gdy napotka na swej drodze dobrego człowieka, postanawia sam odmienić swoje życie i pomagać innym. Po ośmiu latach w zupełnie innym mieście jest już właścicielem fabryki i burmistrzem. Jedna z pracownic fabryki, Fantine po tym jak odkryto, że ma nieślubne dziecko zostaje wyrzucona na bruk, tuła się po ulicach staczając się coraz bardziej. Gdy nasz bohater znajduje ją i kieruje do szpitala jest już umierająca - na łożu śmierci prosi go by wychował jej córkę. Jean się tego podejmuje. Wciąż musi się jednak ukrywać i przemieszczać bo jego śladami wciąż podąża surowy i nieprzejednany policjant i prokurator Javert, który za punkt honoru postawił sobie odszukanie więźnia, który ośmielił mu się przeciwstawić. Akcja przenosi się znów o kilka lat do Paryża gdzie starszy już Jean opiekuje się młodziutką przybraną córką - Cosette. Tu rozegrają się decydujące fragmenty sztuki - Cosette zakocha sie w pewnym młodzieńcu, ten razem z kolegami będzie planował bunt przeciw władzom, a w to wszystko znowu wkroczy nieubłagany Javert, który odkrywszy przybraną tożsamość Jeana postanowi po raz kolejny go aresztować. To wszystko w olbrzymim skrócie :)  
„Les Misérables” w Teatrze RomaTo co najpierw zwróciło moja uwagę to scenografie i oryginalny sposób rozwiązania dekoracji w spektaklu. Podobo zwykle grywa się tą sztukę z obrotową sceną - tu natomiast zastosowano poruszające sie platformy, które wjeżdżają i układają się jak elementy jakiejś układanki. Robi to ciekawe wrażenie, choć momentami trochę śmieszy. Raz jest lepiej (sceny z barykadą, domy i mosty), raz gorzej (gdy odpływają razem z domostwem np. biskup z gospodynią). Druga sprawa to budowanie efektu głębi poprzez grę świateł i projekcje multimedialne wyświetlane w tle - tu już nie będę marudził i się podśmiewywał bo dzięki temu efekt jest kapitalny (np. scena w lesie). No ale w musicalu wszak to nie dekoracje są najważniejsze tylko muzyka (skomponowana przez Claude-Michela Schonberga). Niby motywy się powtarzają, ale to nieważne bo i tak jest dobrze - skoro potem się to nuci i nijak z głowy wyjść nie chce. Świetnie dopracowane teksty polskie, dobrze zaśpiewane (dla mnie szczególnie powalający Łukasz Dziedzic w roli Javerta). Nazwisk innych nie będę wymieniał bo i nie czuję się krytykiem i jako laikowi przyznam, że niewiele mi mówią (nie kojarze tych postaci). Sami oceńcie kto Wam się spodoba najbardziej.
Wracając do przedstawienia - po prostu ogromna przyjemność słuchania i oglądania. Parę scen trochę słabszych (dla mnie kompletnie niepotrzebne wygłupy w trakcie wesela, niby jest zabawnie, ale ta zmiana klimatu jest od czapy), parę fenomenalnych. Nawet gdy przez trochę słabszą akustykę w niektórych miejscach sali w utworach wykonywanych chóralnie głosy się zlewały i ciężko było je zrozumieć - to i tak nie narzekałem bo działo się na scenie tyle, że człowiek i tak cały czas był "w akcji". Stroje dla mnie średnie, ale też chyba trudno byłoby tu tryskać oryginalnością. Niewiele tu było rzeczy, które jakoś przeszkadzały, wydawały się niepotrzebne, o scenografii wspominałem. Troszkę przeszkadzało, że sporo piosenek było śpiewanych solowo bez dekoracji - ot reflektor i trochę jakby przerywnik w samym przedstawieniu (a wybija z samej historii). No i momentami drażniło, że śpiewane jest wszystko - nawet pojedyńcze słowa, które ktoś wypowie - tu już brak było melodii i składu. Na szczęście takich chwil było niedużo.
Finał I aktu „Les Misérables” przynosi muzyczny przebój „Jeszcze dzień” śpiewany przez cały zespółW trakcie spektaklu człowiek siedzi i chłonie to całym sobą - trzy godziny mijają bardzo szybko, parę razy ma ciary na plecach. Niesprawiedliwość, podłość, chciwość, honor, lojalność, braterstwo... Wszystko tu jest. Potem gdy człowiek ochłonął to już pewnie bym się czepiał do mielizn scenariusza (ech ta miłość, która zawsze musi zwyciężyć), ale tym bardziej doceniam świetne sceny i paradoksalnie jakąś świeżość niektórych scen. Niby to XIX wieczna Francja, a te idee i hasła, które prowadziły tych studentów na barykady brzmią wciąż świeżo. Czasy inne, a doświadczenie ogromnej przepaści pomiędzy władzą, a ludźmi, rozczarowania czy złości wciąż prawie takie samo. I złudzenia jak to można zmienić podobne.   
Wciąż w Polsce musicali mamy niewiele, większość rzeczy to starocie sprawdzone gdzie indziej. Z jednej strony należy docenić trud i szaleństwo tych, którzy podejmują się takiego ryzyka (fundusze nieporównywalne z kasą na zwykłe przedstawienie) - brawa dla teatru Roma i reżysera Wojciecha Kępczyńskiego. Z drugiej strony trochę żal, że tak mało prób świeżego podejścia do naszych polskich tematów.
A sam spektakl? Cóż - nie mam porównania bo nie widziałem tego z Gdyni, ani tego na deskach np. w Londynie czy w Paryżu. Ale na pewno robi wrażenie, nie żałuję wydanej kasy, a moje panie zabrane na spektakl były zachwycone. Co stanowi o sukcesie? Jak pokazuje ten przykład - nie tylko sława oryginału, ale pomysł, dobre teksty polskie, obsada i... promocja.
mała próbka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz