poniedziałek, 17 listopada 2014

Kukiz - Zakazane piosenki, czyli albo żarty albo bluzgi

Kukiz - front 300dpi
Jutro po raz kolejny w drogę do Zakopanego, powoli się pakuję i zastanawiam się co zabierać ze sobą, zważywszy na to, że czasu na czytanie jest zawsze mniej niż bym tego sobie życzył (jest fajnie, ale inaczej). Czytnik, papierowe tomiszcza, czy jednak lapka i pomęczyć oczka, mając jednak też możliwość czegoś obejrzenia? Chyba skłonię się ku tej ostatniej wersji.
Dziś DKK, po raz kolejny bardzo miłe spotkanie i kilka fajnych głosów i refleksji. Ale o Kapuścińskim napiszę wkrótce.
Dziś wzięło mnie na coś muzycznego. Ile razy zajrzę na Deezer, w poszukiwaniu czegoś konkretnego, zawsze przeglądam też co tam nowego. I dziś "zaatakował mnie" Kukiz. Facet, który ostatnimi czasy chyba bardziej znany jest ze swego zaangażowania politycznego, niż z muzyki. Trudno jest łączyć jedno i drugie. Czekając więc na wieści na temat jego wyniku wyborczego (trzymam kciuki - lokalnie można zrobić sporo, więc niech się chłop sprawdzi, choć on się chyba do sejmiku pcha), chcę skrobnąć kilka zdań o jego najnowszym krążku.


Już po rozstaniu się ze swą dawną formacją, miałem wrażenie, że facet robi z siebie trochę męczennika, skarżąc się, że jego nagrań nie chcą puszczać, że dawni koledzy zamiast robić muzykę, najnormalniej w świecie chałturzą i przynoszą mu wstyd, itp. Panie Pawle, nie ma co jęczeć, jak się jest muzykiem, trzeba być przyzwyczajonym, że nie zawsze media chcą tego co dobre, że trzeba się przebić inaczej do słuchacza, a ten zagłosuje kasą.

No więc jest płyta. Muzycznie może i chwilami jest w stylu dawnych Piersi, ale ja o dziwo miałem skojarzenia raczej z Kazikiem i KNŻ. Dlaczego? Ano ze względu na to, że u Kukiza, podobnie jak i tam, chęć zajęcia się na poważnie jakimś tematem, chwilami idzie w kierunku robienia sobie jaj i czegoś mało poważnego. Nie twierdzę, że do protest songów pasuje tylko gitara i ponure miny, ale jakoś mnie te radosne dęciaki wprowadzają w taki nastrój, że nijak nie łączą się z zaangażowanym tekstem. Kazikowi jakoś to lepiej wychodziło (Panie Waldku, Łysy jedzie do Moskwy itp.), a u Kukiza wciąż jakoś pokutuje ten jego słynny "ksiądz proboszcz już się zbliża". Albo żarty, albo bluzgi. No jaja jakieś. Niczym Big Cyc. Proste rymy i tekst niczym z ulotki pisanej na kolanie: złodzieje, oszuści, cwaniacy, a naród biedny, bez wolności i otumaniony. No jakoś mało mnie to porywa. To jest odwaga? Każde pisemko prawicowe tak pisze, a do tego by porwać za sobą ludzi i przekonać ich do czegoś, trzeba mieć do zaproponowania trochę więcej.

Facet zmienia opcje, bo wciąż jest rozczarowany tym co jest, ale obawiam się, że trochę traci na tym jego wiarygodność i jako "polityka" i jako muzyka, który ma coś do przekazania.
Słuchając tej płyty największy żal mam jednak o jakość tego materiału. 12 utworów (raczej 11, bo ostatni się urywa zanim się zacznie), to zestaw strasznie nierówny, mało przygotowany. Czy miał to być materiał polityczny, ostry atak na kastę polityków, ze szczególnym wskazaniem na obecnych? To trzeba było skupić się na sprawach aktualnych i tekstach, które są do odczytania natychmiast, a nie bawić się w jakieś sentymentalne nawiązania do PRL, komuny i milicji. Gdyby tak na to patrzeć to płyta ma dwa mocne punkty: niezłe, skoczne IOW (trzeba zabrać chamom złoty róg) i świetny, naprawdę trafiony "Samokrytyka dla Michnika". No może jeszcze "Rozmowy u Sowy" i "Lolo Brukselka". Ale reszta? Jak ma się do nich "Moja ściana", który spokojnie mógłby znaleźć się na dawnych płytach. Tę niejednolitość przekazu czuje się trochę też w muzyce. W jaką stronę chce podążać muzycznie Kukiz? Prawie skinheadowych, ostrych numerów jak "Wasz wódz", w stronę żartów muzycznych (Dnia czwartego czerwca), czy jednak pozostaje przy energii dęciaków i gitar, ludycznych i skocznych rytmach?
No kurcze, nawet Kazik dając na płytach różne dowcipy, jakieś teksty, dbał o to by nie zdominowały one całości, by kupujący płytę wiedział za co płaci i np. dostawał utworów 30 z czego muzyczną energię zapewniała np. połowa. Tu sporo jest fragmentów, które trudno potraktować jako piosenki. Coś czuję, że warto było jednak dłużej popracować nad tą płytą, rozbudować ją lub skrócić. Wtedy byłoby wiadomo, czy warto za nią zapłacić, czy też nadaje się jedynie do rozdawania za darmo (w ramach jakiejś kampanii np. wzywającej do wprowadzenia okręgów jednomandatowych).
Trochę wulgarnie, ale ostrość akurat można by było wybaczyć. Tego, że tego materiału jest tak mało i wydaje się częściowo "robiony na kolanie" już nie. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz