czwartek, 25 września 2014

Żona enkawudzisty. Spowiedź Agnessy Mironowej - Mira Jakowlenko, czyli przeglądając się w lustrze

Dziś jestem zmuszony machnąć ręką na swoje szkice notek - zbyt mało czasu nawet na to. Lekcje z dzieckiem ważniejsze. Ale dzięki Dorocie mam dla Was świeżutka recenzję. Tak to już u mnie bywa, że stosy czasem długo czekają na swoją kolej (bo jest ich kilka, a w każdym po kilkanaście tomów) i od czasu do czasu, ktoś ze znajomych pożycza sobie ode mnie jakąś pozycję. Rzadko kiedy w zamian mogę spodziewać się recenzji, ale Dorota nie zawodzi.
Dziś więc jej tekst o "Żonie enkawudzisty". Ja pewnie kiedyś wreszcie też do tego się dorwę i dorzucę coś od siebie.
A zaraz się pakuję i jutro w drogę. Tatry czekają. Oby pogoda dopisała. Może być malutka przerwa w notkach i opóźnienie w rozstrzygnięciu konkursu (ktoś jeszcze chętny?), ogłoszeniu kolejnego. Dam znać :)
R

Aż trudno mi coś napisać o tej książce, czytając ją, wielokrotnie miałam ochotę, zbulwersowana, rzucić ją w kąt. Podstawowa emocja jaką czułam podczas czytania to złość. Co wcale nie oznacza, że ta książka jest pozycją nie wartą czytania.
Tytuł książki brzmi „Spowiedź Agnessy Mironowej”, jednakże ta książka nie ma nic wspólnego ze spowiedzią.
Spowiedź, to jest wyznanie grzechów, czynów niegodnych, takich, które ciążą na naszym sumieniu, to jest żal za nie, chęć zadośćuczynienia.
Tak rozumiem określenie spowiedź. I myślę, że takie rozumienie spowiedzi jest obecne i używane także w sferze poza religijnej ( no może poza określeniem „grzech”).
A ta książka jest nostalgiczną opowieścią, toczoną bez większych emocji, przepojoną tęsknota za młodością i urodą, za powodzeniem u mężczyzn.
Agnessa Mironowa przez dużą część swojego życia żona wysoko postawionego  funkcjonariusza NKWD. W związku z tym niczego od strony materialnej jej w życiu nie brakuje. A w tym czasie w Rosji, na Ukrainie panuje bieda, głód, terror. Setki, tysięcy ludzi, miliony traci życie. A świat Agnessy i jej towarzystwa to bale, spotkania, rauty, imprezy, hulanki itd. To jest właśnie niesamowite w tej powieści zderzenie tych dwóch światów. A nawet może nie zderzenie, a współwystępowanie ich obok siebie i brak u bohaterki jakieś refleksji na ten temat, brak buntu, niezgody, sprzeciwu.
Tylko od czasu do czasu ten drugi gorszy świat pukał do ich „drzwi”, a oni z lękiem łapiącym za gardło zastanawiali się czy tym razem to oni podpadli Stalinowi. A nie to nie my, my jesteśmy nadal w łasce i bal trwał dalej.

Atutem tej książki jest autentyczność, bohaterka nie kreuje się na nikogo innego, nie stara się nam wmówić, że bardzo cierpiała gdy widziała wokół siebie głód, biedę, śmierć. Nie kreuje się na szlachetną osobę ( no może troszeczkę), która owszem miała wszystko co chciała, ale dzieliła się tym z innymi osobami. Nie udaje nawet osoby mądrzejszej, inteligentniejszej niż jest.
Jasno przyznaje, że dla niej najważniejsze było dobrze wyglądać i wzbudzać podziw. I może właśnie w tych opisach podziwów i zachwytów na  temat jej osoby jest trochę przerysowania i fałszu. A może tak to zapamiętała, a może tak chce to pamiętać?
Agnessa Mironowa nie była fanatyczną komunistką, nie było w niej ślepej wiary w Stalina, w związku z tym nie przeżyła też głębokiego rozczarowania i zawodu w momencie gdy trafiła do łagru.
Żyła tym co jej przyniosło życie, które ją niosło, potrafiła się przystosować do każdej sytuacji.
Niesamowite jest to, że ta kobieta po 70 latach potrafi skrupulatnie opisać szczegóły swoich strojów, swoich gestów, min i reakcji innych osób na nią ( mężczyzn zachwytu, kobiet zazdrości).

Autorka zachowało niesamowity obiektywizm, nie wybiela swojej bohaterki i nie oczernia, jest tylko lustrem, w którym ona się przegląda. To jest chyba jeden z największych atutów książki.
A Agnessa Mironowa przegląda się bardzo chętnie.

Książka jak dla mnie szokująca.
                                                                                                               Dorota 

Do książki można znaleźć tutaj. Podziękowania dla ZNAKu za egzemplarz do recenzji.

1 komentarz: