niedziela, 25 grudnia 2011

Czekając na barbarzyńców - J.M.Coetzee czyli jednostka i imperium

Są powieści, które zapamiętuje się na długo. Ta na pewno będzie dla mnie do nich należała. Mocna, aktualna i skłaniająca do wielu refleksji. A to dla mnie zawsze największa przyjemność z lektury, nawet jeżeli podobnie jak tu nie wszystko się podoba, momentami drażni, to całość potrafię docenić jako dzieło interesujące i poruszające. Książka pełna symboliki i pewnie można by ją odczytywać w różnych kontekstach - od najprostszego, czyli odniesień do sytuacji w wielu krajach afrykańskich (w tym RPA skąd z tego co wiem pochodzi autor). Ale ta opowieść ma charakter dużo bardziej uniwersalny i mówi nie tylko o naszym stosunku do "barbarzyńców", pewnych mechanizmach politycznych, czy społecznych, możemy ją odczytywać również w wymiarze jednostki jako opowieść o strachu, o przemijaniu i starzeniu się, odwadze by bronić swego zdania, interpretacji takich pojęć jak moralność czy sprawiedliwość. Wreszcie o tym na ile duch i byt stanowi świadomość :) a na ile rządzi nią po prostu słabość naszego ciała, ból i strach przed cierpieniem...  A więc powieść zarówno o upadku pewnej cywilizacji jak i dylematach moralnych i kryzysie w wymiarze jednostki.
Akcja “Czekając na barbarzyńców” toczy się w leżącej na pograniczu pewnego Imperium prowincji. Namiestnikiem sprawującym tu władzę jest starzejący się z wolna sędzia - urzędnik, który prowadzi dość leniwe, spokojne życie. Ponieważ obowiązków nie jest dużo ma dużo czasu na swoje przyjemności - nie tylko te bardziej zmysłowe, ale czyta też dużo klasyków i szuka pamiątek po dawnej  cywilizacji w pobliskich ruinach na pustyni. On właśnie jest głównym bohaterem i narratorem tej opowieści.
Gdy pewnego dnia do miasta przybywa pułkownik Joll, oficer tajnej policji, sędzia ma jeszcze nadzieję, że nic się nie zmieni - przecież wg. jego oceny nie ma realnego zagrożenia ze strony plemion barbarzyńców. To raczej koegzystencja - tamci tolerują miasto i nawet z nimi handlują, są koczownikami i zgodnie z porami roku przemierzają tę krainę gdy potrzebują pastwisk, nie walczą o ziemię - to raczej imperium spycha ich coraz bardziej na północ w góry. Ale stolica wie lepiej i przybyły policjant ma za zadanie to udowodnić. Łapie w okolicy grupę ubogich rybaków, którzy nie mają z barbarzyńcami nic wspólnego i wymusza na nich potrzebne zeznania. Joll wraca do stolicy z dowodami, a skoro rośnie zagrożenie ze strony barbarzyńców to trzeba zorganizować wyprawę wojskową, która wkroczy na ich tereny i zdusi to niebezpieczeństwo w zarodku. Sędzia robi sobie wyrzuty, że nie zaprotestował od razu na samym początku przeciw torturom i przemocy - cała ta sprawa jest dla niego absurdalna, ale z przerażeniem stwierdza, że to szaleństwo postępuje coraz bardziej. Gdy pojawia się oddział wojska zaczynają się dziwne rzeczy - giną pojedyńcze osoby wychodzące poza mury, ktoś niszczy tamę i zalewa uprawy - lęk przed barbarzyńcami, plotki i zagrożenie z ich strony narasta prawie do histerii mimo, że nikt ich na oczy nie widział. Wojsko w tej sytuacji przyjmowane jest niczym wybawienie - mimo, że kradną, gwałcą i zachowują się jakby byli ponad prawem. Gdy w którymś momencie do miasta przyprowadzono więźniów - mieszkańcy będą nie tylko widzami, ale będą chcieli też uczestniczyć w egzekucji. Te wszystkie mechanizmy sędzia obserwuje ze zgrozą, świetnie je rozpoznając jako manipulacje chorego umysłu Jolla, a w jego osobie nagle odkrywając oblicze imperium, którego wcześniej nie dostrzegał.
Sam będąc przedstawicielem aparatu tego państwa przez lata żył na uboczu nie myśląc specjalnie o tym co dzieje się w stolicy. Teraz na własne oczy może zobaczyć jak wygląda ład, porządek i sprawiedliwość, które imperium niesie na podbite tereny. Najpierw jest obserwatorem, potem wykorzystując okazję by komuś pomóc, przygarnia dziewczynę oślepioną i okaleczoną przez Jolla. Ta przedstawicielka odmiennej kultury jednocześnie będzie go fascynować i wpędzać w poczucie winy. Ta relacja oraz dylematy dotyczące bierności wobec niesprawiedliwości i okrucieństw będą go prześladować i wpływać na jego dalsze losy. 
Stary człowiek, świadom tego, że już mu niewiele zostało, pełen goryczy obserwując jak niszczone jest to co przez lata starał się budować wreszcie zdobędzie się na to by na głos wyrazić swoje zdanie. Gdy ośmieli się sprzeciwić sam staje się wrogiem państwa i ofiarą systemu. Doświadczy tego co zarezerwowane było dotąd jedynie dla barbarzyńców jako jednostek obcych i postrzeganych jako zagrożenie, czyli bólu, poniżenia, strachu...
Wspominałem o tym, iż Sędzia poza murami miasta odnalazł ślady innej cywilizacji - jego różne obserwacje coraz bardziej skłaniają go do refleksji, że niedługo po imperium też zostaną jedynie ślady przysypane piaskiem. I to nie barbarzyńcy będą przyczyną jego upadku. Ta cywilizacja sama się wykańcza - woli niszczyć niż budować, z powodu mniej lub bardziej realnych leków popada w paranoję. I gdzie ta wyższość tej kultury skoro jej przedstawiciele używają metod, które Sędziego przepełniają zgrozą?
Powieść mimo specyficznej narracji, czyta się świetnie - ma niesamowity klimat i trzeba przyznać, że Coetzee po prostu czaruje słowem. Obojętnie gdy opisuje realne wydarzenia, sny sędziego lub po prostu jego dylematy i przeżycia robi to tak, że trudno się oderwać, nawet gdy te opisy trochę drażnią np. brutalnością.
Nie udało mi się natomiast polubić głównego bohatera - przez pewną niejednoznaczność, którą skażone jest jego postępowanie i myślenie trudno mi było zaakceptować go jako mentora, który jako jedyny sprawiedliwy broni godności ludzkiej. Ale to tylko być może jakieś moje odczucie. Powieść jest możliwa do odczytywania w tak wielu wymiarach, że być może nawet różne zachowania starca i jego erotyczne fascynacje być może ktoś uzasadnił jakims głębszym znaczeniem.
W każdym razie jeżeli szukamy książek o których warto by podyskutować i mamy grono ludzi, którzy nie boją się cięższych lektur to polecam tę powieść. Mam nadzieję, że któryś z klubów dyskusyjnych do których zaglądam kiedyś się na nią porwie...
Tytuły notki mogłyby być pewnie różne: np. władza i wolność, ale moje pierwsze refleksje pobiegły jednak w kierunku imperium i tego, który przygląda mu się od środka. Powieść może mało "świąteczna", ale dopiero teraz znalazłem trochę czasu by o niej napisać...

7 komentarzy:

  1. "Czekając na barbarzyńców" przeczytałem kilka lat temu, zrobiła na mnie bardzo duże wrażenie i nadal jest jedną z moich ulubionych książek. Niesamowity klimat, wieloznaczność, wielowymiarowość, symbolika i piękny język.
    Widziałem, że jeden z klubów omawiał ostatnio "Hańbę", a ja z chęcią wziąłbym udział w dyskusji poświęconej tej książce. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. dyskusja trwa np tu http://rozmowy-czytelnikow.blogspot.com/2011/12/dyskusja-john-maxwell-coetzee-hanba.html ale ja dopiero sobie na Hańbe ostyrze zęby - niestety parę innych rzeczy jeszcze przede mną. Ale do Coetze wrócę bo to dla mnie naprawdę odkrycie i ogromna frajda. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ostatnio próbowałem zaproponować Hańbę bratanicy, która omawia etos nauczyciela na maturze, ale mnie żona powstrzymała. Chyba to faktycznie nie jest dobra lektura dla młodych dziewcząt, ale Tobie polecam. (m.)

    OdpowiedzUsuń
  4. Od siebie mogę polecić "Mistrza z Petersburga" i "Powolnego człowieka" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki wpisane do kajeta! Do tego autora wrócę na bank, ale potrzebuję więcej luzu

      Usuń
  5. Niestety jestem rozczarowana tłumaczeniem,bo wydaje mi się nieudolne.Jak można pisać,że cały czas milczący oficer ma regularne białe uzębienie...?!Podobnie niestrawnych kawałków jest co niemiara.Język patetyczny i nie do polubienia...''Czarny kwiat cywilizacji'''...Szkoda...

    OdpowiedzUsuń
  6. no patrz, tak mocno wszedłem w ten świat, w ten klimat, że nie zwróciłem na takie kwiatki uwagi, a może są różne tłumaczenia? Dla mnie ten język nie był patetyczny, fakt, że nie czytało się lekko, ale też nie jest to lekka powieść. Może kiedyś do tego wrócę, by choć spróbować wychwycić to na co zwracasz uwagę...

    OdpowiedzUsuń